Stare filmy na ekranie, to często jednak jest spore dla mojej wyrozumiałości wzywanie. Trzeba im bardzo dużo wybaczać, aby nie tylko przetrwać seans z szacunku dla twórców ważnych przed laty. Ciężko z dzisiejszej perspektywy rozwoju sztuki filmowej traktować tego rodzaju jak na ówczesne warunki i oczekiwania nowoczesne dzieła i dziś uznane za ikoniczne do końca poważnie, szczególnie kiedy patrzy się na zabawną pod względem aktorskim i technicznym scenę ucieczki mercedesem pod wpływem bourbona. Stąd podobne seanse traktuję z należnym szacunkiem, ale i koniecznym dystansem, eliminując na ile to możliwe udział pierwiastka emocjonalnego w ocenie. Skupiam się przeto na wartości historycznej w kontekście wpływu na ewolucję kinematografii oraz swoistą beztroską przygodę (której skądinąd kino dzisiejsze rzadko w jakości Q oferuje) - w towarzystwie uznanej perełki X muzy, gapiąc się w blask ekranowy z uśmieszkiem, ale bez politowania. Pozwolę sobie zatem w quasi równoważnikach zdań wyliczyć li tylko co zaobserwowałem, unikając jak tylko jest możliwe wartościowania. Mistrzowskie wizjonerskie koncepcje ujęć, z charakterystycznym czołówkowym ruchem ulicznym odbijającym się w szkle drapacza chmur. Odważne spektakularne nurkowanie w polu - jeszcze bardziej odważne uniknięcie tegoż dwupłatowca lądowania na swoich plecach przez Cary'ego Granta. Dialogi kompletnie niedzisiejsze i o k**** całkowicie pozbawione wulgaryzmów, a do tego wygłaszane, a dokładnie recytowane z zabawną teatralną manierą. Poczucie humoru - sam Mistrz który w zgiełku miasta odbija się od zamykających się drzwi odjeżdżającego autobusu. Stare, może już kompletnie nadgryzione zębem czasu (ale to nie ważne) kino, niestety z zerową zawartością większych emocji, w zamian z tak zupełnie dziś nieaktualnym, lecz uroczym umownym romantyzmem, widocznym w sposobie kręcenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz