Odsłuch dwóch startowych pełnograjów tych pozornie wesołkowatych crossoverowców z New Jersey, to doświadczenie zaiste budzące smarkate sentymenty, jako że ta czynność nie następuje w sytuacji kiedy z rzadka ale jednak do przykładowo Play Games w międzyczasie powracałem, a po niemal ćwierćwieczu od premiery, kiedy czas potrafił niemal kompletnie przesłonić zawartość mgłą zapomnienia. Bardzo prawdopodobne jest że ten powrót by nie nastąpił gdyby nie sprężyna w postaci albumów ich europejskich poniekąd odpowiedników, w postaci niemieckiego H-Blockx, na których zaś wpadłem za sprawą okoliczności opisanych w archiwizacyjnej refleksji sprzed dokładnie siedmiu miesięcy. Tak się stało, że ten wypad w daleką przeszłość uruchomił kolejne skojarzenia z pamięci i tym tropem błądzę ostatnio po okresie najtisów, a precyzyjnie mówiąc w segmencie takich ekip jak The Offspring i Green Day, które nota bene mając więcej wspólnego z punk rockiem niż hard core'm, jednako doskonale wiążą ze sobą taki graniczny Dog Eat Dog. Nie ma co dyskutować, że bliżej im do powyższych niż ówczesnej nowojorskiej sceny hard core'owej i nazw pokroju Biohazard czy Cro-Mags lub inny takich jeszcze bardziej gwiazdorskich ekip, jaką dzisiaj stanowi Machine Head. Kto słuchał doskonale wie w czym rzecz, a kto nie zna z racji wieku czy innych czynników, a jest ciekawy polecam wejść mu w ten świat i gdy osłuchany względnie elementarnie w gitarowym graniu, to natychmiast wychwyci w czym rzecz. Tym kumatym też wiadomo, że bardziej kultowym statusem naznaczono All Boro Kings, czyli płytę o dwa lata wcześniejszą, będącą dla DED longiem debiutanckim, ale kto mi zabroni ględzenie zacząć od dwójki, więc korzystając z tej swobody i kierując się moim widzi mi się od niej zaczynam. :) To co zdecydowanie ich odróżniało od innych grajków praktycznie stosujących fuzję metalu, punka i hip-hopu, to sytuacja, że w ich nucie pojawiały się dźwięki saksofonu, a nawet stanowiły często może nie wiodący, lecz jednak cholernie istotny element koncepcji kompozycji, w której jechali na riffach gitarowych podbijanych wyrazistym basowym i perkusyjnym brzmieniem, nawijali rytmicznie wokalnie, ale właśnie wciskali do tego instrumentarium absolutnie bezkolizyjnie dęciaka. Właściwie Play Games jest kontynuacja debiutu, a innymi słowy wykorzystywaniem hajpu na ich twórczość, ale pośród numerów mocno przebojowych o wysokim komercyjnym potencjale na Play Games wbito też taką funki perełkę jak Buggin'. Kawałki brzmią bardziej mięsiście i widać że było więcej kasy na lepszą produkcję, a i muzycy popuścili nieco bardziej wodze fantazji, trzymając się naturalnie trzonu, który dał im błyskawicznie rozpoznawalność i z tego co pamiętam sprowadził kilku gości z rozpoznawalnymi na scenie nazwiskami. Ogólnie sprytnie poruszają się po dość szerokim inspiracyjnym poletku i tak samo tutaj sporo punkowej brawury czy punkrockowej przebojowości, jak i całkiem wysokiego stężenia dobrego muzycznego smaku, bądź właśnie hiphopowo-hardcore'owej energii i zadziorności. Pamiętam że skubańcy podobali się, mimo to nie zostali ze mną, a ten współczesny odsłuch Play Games w zasadzie dokładnie przypomina mi dlaczego tak się stało, że się mi z nimi nie zostało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz