Nie ma powodu by detale ze scenariusza zdradzać i jest powód aby nazbyt nie spojlerować, mimo że wielkiej tajemnicy ta historia nie skrywa i nie kończy się skomplikowanym twistem, którego wcześniejsza znajomość kompletnie odebrałaby przyjemność poznania finału. Trzy tysiące lat tęsknoty, to tylko taki nieco odmienny metaforyczny seans terapeutyczny w anturażu baśniowym - bajka z poważnym dnem, dla wrażliwych „dużych dzieci” w tym niepejoratywnym rozumieniu określenia z cudzysłowu. Barwna rozmowa narratolożki z Dżinnem z ozdobnego flakonu, na poziomie filozoficznym i psychologicznym mega, tak samo aktorskim lipy się nie wciska (Tilda i Idris klasa), zaś na poziomie wizualnym nieco tandetnie, choć „oczojebny” prawie bollywoodzki kicz można potraktować jako usprawiedliwiony. Zastępczo podroż poprzez zakamarki ludzkiej duszy, korzystająca z historii i legend, czyli pomieszania prawdy z fikcją i nikt nie będzie wiedział gdzie granica przebiega i co jest czym. Natomiast docelowo, analiza współczesna zamknięcia się w kokonie izolacji z lęku przed niespełnieniem pragnień i życzeń, bądź można by podejrzewać (zadaję pytanie) i myślę że kompletnie się nie mylić, iż o dojrzałej kobiecie zmagającej się z Zespołem Aspergera? Na co trop wskazuje i nie wykluczam, iż tylko mnie w te rejony skojarzeniowe popycha kwestia głównej bohaterki, mówiącej o sobie co następuje - "nie umiem odczytywać uczuć, sposób w jaki działa mój mózg stanowi źródło zarówno mojej siły jak i samotności, pewnie dlatego tak lubię opowieści - dzięki nim poznaje rożne uczucia". Zatem to barwna opowieść o zmaganiu się z uciążliwościami w obrębie szeroko rozumianego spektrum autyzmu, bądź wprost, bez podpierania się współcześnie często diagnozowanym zaburzeniem, historia o wyborze życia samotniczego, ze strachu, iż będzie się kochać, a nie będzie się kochanym. Pragnieniu i życzeniu z tym ostrzeżeniem, iż każda opowieść o życzeniach zawiera przestrogę, że żadne nie kończą się szczęśliwie - a to co Drodzy Widzowie zobaczyliście, to wyjątek, bowiem happy end jest tu tak jakby połowiczny, bowiem wiele się w życiu bohaterki zmienia, jednocześnie pozostając takim samym. Chyba że odnalezienie bratniej duszy w świecie fantazji, może być równoznaczne ze spełnieniem w realnym istnieniu? Nie wiem! Niby to nie jest przekombinowane, ale jednak nieco zbyt otwarte do interpretacji, przez co niejasne, więc i ma prawo wzbudzać reakcje niejednolite - od zachwytu po sporą wstrzemięźliwość, bo akurat krytyki w stosunku do pracy Georga Millera (Mad Max/Happy Feet, jak i mniej radykalnie inaczej The Witches of Eastwick/Lorenzo's Oil ;)) nie zauważyłem, ale ja prawie w ogóle tak przed seansem, jak i po seansie opinii w temacie nie czytałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz