niedziela, 11 grudnia 2022

H-Blockx - Discover My Soul (1996)

 


Nie trudno zgodzić się, iż H-Blockx na dwójce w warstwie tekstowej stał się bardziej poważny (tytuł zobowiązuje), a może dojrzalszy, niżby to miało miejsce zaledwie dwa lata wcześniej, kiedy wydawał debiut, mimo wszystko nie całkiem głupkowaty, bowiem pod warstwą poczucia humoru niegłupi. Tak nie mogę zgodzić się, iż Discover My Soul w kontekście jedynki jest muzycznie zdecydowanie dorosły, wyprzedzając tym samym Time to Move, bo stanowi jedynie zdroworozsądkowe rozwinięcie stylu, który nie ma co ukrywać w Europie przyniósł im sporą rozpoznawalność u fanów crossovera, lub jak kto woli łączenia rytmicznych (prawie hip-hopowych) wokaliz z quasi metalem - bo trudno mówić tu wyłącznie o surowym riffowaniu, kiedy perkusja i bas jadą raczej na funkowym biegu, więc no rozumiecie. :) Jest zatem lajtowo, ale z charakterem, refreny wraz z tematami melodyjnymi lepią się do ucha i gdyby tylko Niemcy wówczas odważyli się być mniej bezpośredni, a bardziej kompromisowi, to zapewne ich numery oraz wizerunki na stałe zagościły na okładkach takich dla nastolatków opiniotwórczych magazynów jak Brawo. Nie wiem, być może ich facjaty tam zaistniały, ale nie czytałem, nie śledziłem, nawet w kiosku nie przeglądałem, a jak już mój wzrok skręcił w tą stronę, to natychmiast wymuszałem na sobie grymas numer jeden każdego szanującego się młodego buntownika i wzrok natychmiastowo odwracałem. :) Natomiast do dwójki (czyli raz i dwa tylko) krążki na kasetach magnetofonowych wydane "niegrzecznych" chłopców posiadałem i bezwstydnie korzystałem z ich zawartości odtwarzając prawdopodobnie jeszcze na grafitowo-zielonym hi-fi zestawie marki Diora. Leciało Time to Move i Discover My Soul gdzieś pomiędzy znacznie cięższymi czy jadowitymi dźwiękami, tudzież stuffem o gotycko-nihilistycznym "wajbie", bo jako nie smarkacz, ale już na tyle nastoletni że pełnoletni, lub prawie już osiemnastoletni mężczyzna sprawdzałem-poszukiwałem-odkrywałem czasem materiały, które mnie z różnych stylistyk pochodząc pochłaniały. Eklektyzm brzmiał fajnie, a że w zakresie rocka i metalu było w czym uszy zatopić, to mieliłem wiele, choć to i tak nie tyle ile można dzisiaj przemielić, biorąc pod uwagę fakt, że nie ma granic w dostępności. Zarzucę tu jednak trucie w tonie "nam było k**** trudniej - co Wy teraz wiecie o zdobywaniu środków na muzyczne nośniki" i dodam merytorycznie, że Discover My Soul nie uznaję za płytę lepszą od debiutu, mimo tego uwagi moje nie mają charakteru wylewania żalów, a tylko myślę delikatnego zawodu, że chłopaki nieco "zballadzieli" i prądu zabrakło, więc nagrali materiał porządny, czasem nawet fajowy (Try Me One More, Gimme More, I Can't Rely On You, Not America, Rainman), jednako takiej erupcji witalności jak na debiucie nie uświadczyłem. Taki na przykład I Heard Him Cry chciał mi dać więcej i ekipa H-Blockx sygnalizowała, że mogą więcej i daleko poza gatunkową przynależność, a listy przebojów powinny czekać na nich z otwartymi rękoma, a jednak poza warsztatowymi i kompozycyjnymi walorami, to nie robiło takiego wrażenia jak rzeczy zwarte i gotowe na rytmiczne podskakiwanie, czy nerwowe pląsanie (Gotta Find A Way). Paleta barw szeroka, pomysły też niezgorsze, ale całość nie dawała już takiego kopa jak poprzedniczka, ale miała też inne, niekoniecznie porywające zalety, więc jak ktoś mnie pyta czy wolę pieczywo żytnie czy pszenne, to odpowiadam że jak mi się przeje prawdziwy chleb na prawdziwym zakwasie, to chwytam za bułkę wrocławską i na odwrót, bo akurat przez ostatnie pół roku częściej leci u mnie H-Blockx, niż leciał zbiorczo podliczając pomiędzy końcem najtisów, a początkiem trzeciej dekady XX wieku. Nie rozumiem więc dokąd zmierzam, ale chcę i nie chcę jednocześnie tam być. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj