Klasizm angielski, ostatnie jego tchnienie. Na kamerdynera tacy szlachetnie urodzeni i ci co w marnych warunkach na świat przyszli. Wszyscy w jednym tłumie, ze względu na okoliczności tradycyjnego polowania i przyjęcia w jednym stali domu i w interakcjach poplątanych kombinowali - bo tylko teoretycznie wszystko przez pryzmat podziało na z góry przydzielone role grało. Snobistyczna śmietanka często jednak bez grosza, z ogromnymi zobowiązaniami, a topniejącymi wprost proporcjonalnie do wzrostu beztroski przychodami, bo też i czasy się zmieniły i majątki w postaci nieruchomości zaskakująco szybko stały się kulą u nogi. Sekrety, sekreciki i ta angielska dyskrecja - wszystko w drugim obiegu, plotki, ploteczki, paplanie, kłapanie dziobami o tym co ktoś słyszał, czego się domyśla, co wie o tym Panu, tej Pani. Żadnej w tym względzie pomiędzy klasami w zasadzie różnicy, tylko że jedni paplając uwijają się jak mróweczki, oddani pracy, a drudzy w tym czasie oddają się rozrywkom i wprost obijaniem się profesjonalnie, bo zawodowo. Lepsi i gorsi - etykieta na pokaz, a w rzeczywistości zamiast manier lub pod ich ukryciem słoma z butów wystaje. Oprócz tego oczywiście romanse, pieniądze i ratunkowe interesy o których rozmawiają dżentelmeni, zatroskani o uwagę gospodarza domu. Jeszcze amerykańska gwiazda kina, hollywoodzki producent i jego niby chłopiec na posyłki, taką oto ludzką menażerię uzupełniają. To co powyżej dałem do zrozumienia, to się właśnie przez ponad godzinę dzieje i nagle MORDERSTWO? Wtedy oczywiście „Agatha Christie”, tylko bez Poirota i komisarz jakiś taki niefrasobliwy. Klasyka Roberta Altmana ze znanymi wielce aktorskimi twarzami - według mnie od czasu do czasu po niedzielnym rosole zawsze warto. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz