Takich płyt nie podsumowuje się po jednym czy dwóch odsłuchach i mimo że to nie jest muzyka nadmiernie skomplikowana i być może jeśli już odrzuca, to przez swoją surową naturę, a nie ekstremalnie rozbudowaną i połamana konstrukcję, bo najzwyczajniej nie jest niestrawna awangardą. All Star fuckin' Band jakim ochrzczę Dead Cross, funkcjonuje teoretycznie w tej niszy stylistycznej do której nie zaglądam tak często jak powinienem, by być obsłuchanym i obeznanym, a tym samym z maksymalną wiarygodnością podjąć próbę analizy. Stąd zdając sobie sprawę z faktu że "nie dorastam", paradoksalnie właśnie oprę się wyłącznie na odczuciach pierwotnych, bez drążenia i poszukiwania na siłę, trwoniąc być może czas - a jeśli pierwsze wrażenie będzie/jest dobre i tym samym zaciekawiające, to odkryje w drugim jej krążku to, czego być może nie dostrzegłem bądź nie zauważyłem na jedynce. Ona (jedynka) fakt że przez pewien czas się kręciła, ale z czasem i pod wpływem natłoku premier odrzucona została na bok i być może właśnie dzięki sprężynie dwójki przypomnę sobie co czułem, tudzież co czuję kiedy jej słucham. Natomiast album opatrzony wprost symbolem dwójki spostrzegam tak! Dwa pierwsze numery fajowe, bo odjechane ale czytelne, więc względnie łatwo przyswajalne i intrygujące, trzeci też ma w sobie magnes, czwarty szalony, rozpędzający się i wyhamowujący na zmianę z prostym nośnym riffem, piąty kosmos, bo wierci i świdruje ale nie popada w przesadę, szósty pędzi i powtarza, ale czy jest repetytywny, musiałbym się jeszcze zastanowić. :) Siódmy zaczyna się tak i w sumie trwa tak, że mógłby śmiało być wbity na ostatni krążek Tomahawk i nie miałbym nic przeciwko bo jest kapitalny, zaś ósmy znałem podobnie jak trzeci, bo latał już na YT jako obrazek, ale ósmy jakoś do mnie nie przemawia, a zamykający dziewiąty to nawet miałby szansę zostać numerem Mr. Bungle, gdybym kompletnie stracił słuch - trochę się droczę, a trochę nie. Tym samym dotarłem do puenty, a ona brzmi - zaczynam poniekąd gubić się co jest materiałem Tomahawk, Mr. Bungle i Dead Cross, bo one ostatnio zbyt się do siebie zbliżyły, bez względu na fakt że wiadomo czym był The Raging Wrath of the Easter Bunny Demo. Wina też samego Pattona i zbiorczo dodam, że Patton (wszędzie tam jak i tu) jest Patton, znaczy jest wulkan i jakby sobie nie pozwolił na wokalną swobodę i nie robił tego co mu tam do łba przyjdzie, to nie byłby też Pattonem, a sekcja instrumentalna i jej umiejętności tylko dodają mu odwagi i zachęcają do łamania zasad, erupcji systematycznej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz