Mądry film, dojrzały i jak na materiał odważny, to niezwykle też po brytyjsku (a jakże) uroczy. Cudownie zagrany (Emma zawsze miała to coś i tego czegoś czas jej nie odebrał i myślę że nie odbierze), ciekawie w sensie
dialogów napisany, zaskakujący obrotem spraw, wreszcie z poczuciem
humoru i szczery zapewne jak jasna cholera, szczególnie że wydaje się swego rodzaju osobistym wyzwaniem Emmy Thompson, gdy intymność wspomnień (akurat niekoniecznie aktorki) i potrzeb (być może też aktorki) głęboko porusza. Empatyczny, zmysłowy, ani przez moment
nieprzeforsowany, choć temat i okoliczności to jednak stąpanie po grząskim
gruncie, inaczej na granicy dobrego smaku. Ważny bezdyskusyjnie, zwięzły bo kameralny, lecz pełnowartościowy, bowiem stanowiący wyczerpujący traktat o znaczeniu cielesności w bardziej intymnym, osobowym niż kulturowym rozumieniu. Film (a bardziej ekranizacja formy bliższej sztuce scenicznej) głęboko humanistyczny, o ludzkich potrzebach i relacjach przez pryzmat przyjemności, ale nie
tylko, bowiem to był dialog sceniczny wykraczający poza schemat korzystania i
promowania się na kontrowersji. Dlatego zasługuje na uwagę, a ja jeszcze czuję się zobowiązany dodać przestrzegając osoby nieodporne na zachodnioeuropejską "rozwiązłość", że jest tu żigolak (sorki sex worker) fantastycznym psychoterapeutą, a terapia akurat odbywa się nie na ikonicznej kozetce, ale w małym hotelu, na idealnym do baraszkowaniu łóżku. Zresztą
terapia obopólna, gdyż zysk z niej też fifty fifty, więc ona daje on bierze, ona reaguje, on korzysta i git. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz