Historia przez media swego czasu mocno nagłośniona i na bieżąco jak kojarzę relacjonowana. Akcja ratunkowa, która dla takiego fachowca jak Ron Howard okazała się idealnym fundamentem na którym mógł wznieść typową dla siebie hollywoodzką konstrukcję. Jak widzę wszystkich szczegółów zmagań z naturą wówczas jednak nie znano, lub nie ujawniano, a to w jaki sposób udało się uratować trzynastu chłopców z drużyny piłkarskiej odciętych przez intensywne deszcze zalewające w porze monsunowej jaskinie do której weszli, to pełna brawura i ogromne ryzyko. Stąd ta laurka dla bohaterów owych wydarzeń jest całkowicie zasłużona i nie zgłaszam sprzeciwu, że ją się jako filmowy hołd dla poświęcenia oddało. Howard robi swoje, ogranicza wprowadzenie do absolutnego minimum i z miejsca niemal przechodzi do rzeczy, a sam z siebie trzymający w napięciu realistyczny scenariusz wystarczająco skutecznie napędza ekranowe wydarzenia, czyniąc to czego można było się spodziewać, czyli dając kino bez oryginalnego charakteru, za to z wprost oddziałującymi emocjami. Zbudowano dramaturgię, widz przeżywa to co obserwuje i ten czas przed ekranem mija znacznie szybciej niżby te 150 minut projekcji zapowiadało, bo technicznie wszystko gra bez zarzutu i robi wrażenie też sposób w jaki zdjęcia powstały. Nic więcej chyba dobrego oprócz zwrócenia jeszcze uwagi na świetnego Viggo Mortensena jednak o Trzynastu nie mogę napisać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz