Z robotniczej dzielnicy na salony zawodowego golfa, czyli coś w rodzaju znikąd do sławy, w dodatku w bardzo dojrzałym wieku! Historia prawdziwa, nie do uwierzenia, ale co mam dokładnie na myśli sprawdźcie sobie Drodzy Państwo zerkając na streszczenie fabuły w jakimś bardziej poważanym niż mój blog internetowym "periodyku", który zawsze w przypadku filmowej recenzji ma w zwyczaju wypełniać wszystkie recenzenckie przykazania. Tam będzie wstęp, rozwinięcie i zakończenie, ale i akapit o fabule, akapit o technicznych właściwościach i akapit ocenny. Ja teraz skupię się na pierwszym, innym razem na drugim albo trzecim, bądź wspomnę o wszystkim po trochu, czy też o żadnym właściwie z nich, bo lubię, bo tak - bo nie mam wobec siebie żadnych wymagań i żadne teoretyczne zobowiązania mnie nie interesują. The Phantom of the Open, to według mnie wyłącznie to co poniżej - czyli odlotowa biografia skromnego odlotowca, zrealizowana z finezją i bez wciskania się w wąskie gatunkowe ramy. Ale to żadne zaskoczenie, kiedy za kamerą staną Craig Roberts, znany młodzieniec (rocznik 91) tak z ról aktorskich (Submarine), jak i ostatnio z pracy reżyserskiej. Niedawno taka fajna Eternal Beauty, a teraz równie fajne, a zarazem cudnie kolorowo liryczne, niczym baśń o Kopciuszku The Phantom of the Open. Ze wspaniałą obsadą i sympatycznymi jej rolami. Sally Hawkins i Mark Rylance jako postaci realne, lecz w oczach Robertsa i według jego koncepcji osobliwie nierzeczywiste. Milutko, bezpretensjonalne, cieplutko i bez wysoko unoszonego podbródka. Ja w tej realizacji widzę fajną scenografię, fajną charakteryzację, fajną manierę, fajnych aktorów i rzecz jasna fajną historię, fajnie opowiedzianą. :) Kompletnie niepoważnie, kompletnie jednocześnie na serio, bo mądrze i z humorem. Oryginalnie wzruszająco i relaksująco o marzeniach oraz ich realizacji. Ja bawiłem się setnie, a jak się śmiałem, to wybuchałem tym śmiechem, więc trudno bym napisał inaczej niż fajnie o fajnym. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz