Tom à la Ferme, czyli dojrzałe i wymagające
kino od młodzieńca z rocznika 89. Takie stwierdzenie samo w sobie może być sprzeczne, gdyż
rzecz jasna trudno, by zaledwie dwudziestokilkuletni gówniarz jakąkolwiek dojrzałością mógł się wykazać. W tym przypadku jednak stereotyp pada, gdyż
Xavier Dolan jak donoszą źródła już po raz kolejny udowodnia, że czym jak czym,
ale przenikliwością w spojrzeniu na rzeczywistość, to potrafi zadziwić. Akurat dla
mnie Tom to pierwszy kontakt z twórczością Dolana, więc jedynie na branżowych
opiniach mogę się opierać. Nie protestuje i nie podważam jednako tych pochwał wobec jego produkcji, bo Tom w moich oczach tylko potwierdza pochlebną opinię jaką Dolan tak szybko zbudował sobie w światku filmowym. To „złote dziecko” kina
kanadyjskiego ma smykałkę do konstruowania ciekawych relacji między bohaterami,
kreowania pulsującego napięcia, niepokojącego klimatu w subtelnej, kameralnej
oprawie. Pełno w fabule krótkiej historii nawiedzenia wiochy przez „chłopca
z włosami w kolorze kukurydzy” dyskretnych sugestii i głębokiego wglądu w
psychikę postaci. Ponadto sporo w Dolanie odwagi, by szczególnie trudny temat podejmować,
który z pewnością skrywanemu prawoskrętnemu gejostwu ością w gardle staje, ale to przecież
problem tych wszystkich homofobów z homoseksualnymi skłonnościami. Oni zapewne w tym obrazie jedynie kwestie orientacji płciowej wychwycą, na niej się
skupią i z deklarowanym wszem i wobec obrzydzeniem, jako wynaturzenie opiszą.
Nie zauważą przecież w tej opowieści natłoku detali, subtelnych aluzji, które
obnażają hipokryzję konserwatywnej prowincji. Nie dla nich głęboko pod
zasłoną kontrowersji ukryte skomplikowane relacje matki z synami, czy prawdziwe
poczucie pustki po stracie najbliższej osoby. Przecież każdy zdrowy osobnik
wyraźnie widzi, że ten wątły zboczeniec „pedalstwo” promuje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz