Yes,
yes, yes! Tak powinienem zainspirowany marionetkowym pajacem sprzed lat zakrzyknąć
w kontekście radości, jaką najnowszy obraz Iñárritu we mnie wzbudził. Czekałem
na Birdmana z ogromną niecierpliwością, a oczekiwania z każdą chwilą rosły
sięgając tuż przed seansem niemal zenitu. I jak nieczęsto się zdarza rzeczywistość
dorównała moim wyobrażeniom, a wykonana robota nie tylko usatysfakcjonowała - ona zachwyt wzbudziła. Chciałbym teraz w przypływie entuzjazmu o wszelkich
wybornych detalach, jakie skrzą się feerią wielobarwną napisać, chwalić tych wszystkich,
którzy na ten fenomen zapracowali, analizować psychologiczną przenikliwość, smakować
wizualną maestrię, docenić eksperymentalne zapędy czy też artystyczną odwagę. Zwrócić
uwagę na oryginalne potraktowanie muzycznej faktury do surowego, nieco
dysharmonicznego łomotu perkusji niemal w całości sprowadzonej. Kadzić autorowi zdjęć, który
podążając płynnie za postaciami, w długich ujęciach, wirujących sekwencjach
oddał dynamikę toczących się wydarzeń. Brawa rzęsiste zadedykować autorowi wielowątkowego
scenariusza i przed aktorskim majestatem pierwszego i drugiego planu
przyklęknąć. Cytować wprost inteligentne dialogi, pouczać wszystkich wokół aforyzmami czy promować błyskotliwą treść intelektualnych rozważań. Mam też świadomość,
że całkowite odkrycie bogactwa, jakie Iñárritu w tych dwóch godzinach zamieścił
dopiero po kilku seansach możliwe. Pokora wobec tego dzieła odbiera mi jednak odwagę,
by za pomocą koślawych analiz próbować sugerować interpretacje, czy spłycać
znaczenia, bo może nie wszystko jeszcze wychwyciłem, drobniutkich niuansów się nie dopatrzyłem. Nie ukrywam ekscytacji, jestem pod ogromnym wrażeniem, bo Birdman to
koncertowy przykład pełnego pasji, żywiołowego aktorstwa, wizualnej maestrii w
dynamicznych ujęciach zawartej, surowej, lecz nader sugestywnej dźwiękowej
oprawy oraz błyskotliwie oddanej inteligentnej i pełnej emocji fabuły. To
zwyczajnie coś niezwyczajnego! Oglądać i smakować, bo to obraz co do historii kinematografii z impetem przejdzie, lustro branży przed maski podsunie, dyskutowany w towarzystwie będzie i znów karierę Michaela Keatona napędzi. Nie chcecie pewnie tego przeoczyć.
P.S. Swoiste ADHD powyższego tekstu usprawiedliwiam charakterem opisywanego obrazu. :)
P.S. Swoiste ADHD powyższego tekstu usprawiedliwiam charakterem opisywanego obrazu. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz