Obejrzałem
ostatnio sporo nowych obrazów, równie dużo jeszcze na dniach do poznania, bo
sezon festiwali, gal i tym podobnych w pełni. W kontrze do tego zalewu
nowalijek spojrzeć wstecz chwilowo sobie pozwoliłem i kilka takich wysoko
ocenianych przez krytykę zaległości nadrobiłem. Iris do tej kategorii należy, a
ten półtoragodzinny seans to z pewnością wartościowo czas spędzony. Ciepła, nostalgiczna
i niezwykle dojrzała to opowieść z wybornym tandemem w osobach Judi Dench i
Kate Winslet. Z typowo anglosaską manierą ukazana i skłaniająca do szeregu
ważkich refleksji, kiedy obserwuje się gwałtowną degradację bystrego umysłu spowodowaną bezwzględną chorobą. Czas płynie nieubłaganie, człowiek nie
młodnieje, kto wie jakim problemom przyjdzie mu stawić czoła. Łap więc
człowieku dzień, póki jeszcze jesteś w stanie, żyj teraźniejszością, bo może
być/pewnie będzie przerąbane! Taki banał, a taki wartościowy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz