Biograficzny obraz ze spektakularną
historią Stanów Zjednoczonych w tle. To robi wrażenie i każe wyrazić spore
uznanie zarówno dla Eastwooda za atrakcyjną formę, jak i dla dokonań postaci
jaką zechciał fabularnie przybliżyć. Kilkadziesiąt lat na fotelu szefa
Federalnego Biura Śledczego w obliczu różnorodnych perturbacji politycznych to
nie lada wyczyn. I w tym miejscu prawie całkowicie kończy się me uznanie dla
Johna Edgara Hoovera, bo zdając sobie sprawę z cech jakie musi posiadać człowiek tak
długo piastujący kluczowe stanowisko, okoliczności społeczno-politycznych w
których funkcjonował i przede wszystkim właściwości brutalnie cynicznego świata
polityki, to trudno w takich uwarunkowaniach być zwyczajnie szlachetną postacią.
Eastwood z właściwym mu, pozbawionym jednowymiarowości spojrzenia oglądem
historii i współczesności ukazuje człowieka pełnego sprzeczności. Pisząc zrozumiale, używając określeń bezpośrednich z konotacjami religijnymi o wartościowaniu decydujących - ani dobrego ani
złego. Posiadającego mnóstwo zalet i jednocześnie równie znaczącą ilość poważnych
wad. Bo to (trzeba uczciwie przyznać) człowiek z jasnymi zasadami, praktyczny, poukładany, konsekwentny i
staranny. Do tego wizjoner, pełen pomysłów wręcz rewolucyjnych, podchodzący do
pracy z zapałem i pasją. Niestety jak się okazuje szalenie władczy i bezkompromisowy,
kierowany chorobliwą ambicją, gigantycznym przekonaniem o nieomylności i
obsesją nie tylko kontroli ale zwłaszcza pozostawienia na kartach historii
własnego nieskazitelnego obrazu - legendy niekwestionowanej. Postać skomplikowana, niejednoznaczna u
której wśród fundamentalnych przyczyn takich właśnie psychologicznych
dyspozycji czy zachowań leży toksyczna relacja z matką. Wychowany bez ojca,
przytłoczony przez dominującą osobowość matki, której światopogląd czy
ideologiczne przekonania do bólu konserwatywne, dodatkowo bez opamiętania
poddawany nadmiernym oczekiwaniom. Wytresowany przez rodzicielkę z głębokim
przywiązaniem do niej, ale i jednocześnie marzący o wolnym i nieskrępowanym
manifestowaniu własnych poglądów, czy orientacji seksualnej (sceny z nauką
tańca i sukienką matki robią piorunujące wrażenie). Ten głęboko nieszczęśliwy mężczyzna, zawodowo
osiągający szczyty w życiu osobistym pozbawiony własnej tożsamości niewolnik
konwenansów i tradycjonalistycznej mentalności. Utajony homoseksualista
paradoksalnie dla kamuflażu walczący ze wszelkimi przejawami inności i moralnego zepsucia. Z perspektywy sposobu lustracji postaci Hoovera mój
szacunek dla Clinta Eastwooda wynika nie tylko z warsztatowej biegłości, intelektualnej błyskotliwości czy jego dorobku artystycznego. Uznanie mu należne wiąże też z tym, że mając przekonania konserwatywne stać go
na względnie krytyczne, rozsądne i racjonalne prześwietlenie ikon z którymi w
fundamentalnych kwestiach zapewne się
zgadza. Na miejscu byłoby teraz dosłowne zacytowanie pewnej niezwykle trafnej
wypowiedzi Eastwooda. Mianowicie: "Jeżeli tym co powstrzymuje cię przed byciem złym człowiekiem są nauki i przykazania religijne - już jesteś złym człowiekiem". Nic dodać, nic ująć!
P.S. Na marginesie jeszcze o dwóch
rzeczach. Pierwsza do technicznej strony produkcji się odnosi - wizualnie
świetny z jednym mankamentem, słaba ta charakteryzacja, szczególnie w przypadku
postaci Clyda Tolsona. Mimika gumowej maski psuje nieco efekt i co przykre daje argument przy krytycznej ocenie. Drugie natomiast, to skojarzenie
jakiego nie jestem w stanie przemilczeć. Amerykanie mieli swojego Edgara, my
mamy rodzimego Jarosława. Zbyt wiele tutaj zbieżności. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz