Nie mam jednoznacznej pewności czy
Metahead bardziej razi banałem, czy może udanie aspiruje do miana kina
ambitnego. Bo oto z jednej strony powiela modelowo stereotyp zagubienia
dorastającej, niedojrzałej jednostki w „niesprawiedliwej” rzeczywistości, która
w poczuciu alienacji w otchłań diabelskich dźwięków wpada - kontestuje zasady, w toporny sposób próbuje obnażać hipokryzje oraz z niemocy wrogość wobec bytu najwyższego manifestuje. Z drugiej strony natomiast ten
czarno-biały schemat przełamany zostaje postacią kapłana, który zagorzałym fanem
ostrej muzy się okazuje, czy postawami społeczności sąsiedzkiej ponadnormatywnie
wyrozumiałymi wobec emocjami nakręcanych kryminalnych występków bohaterki. To
właśnie te atuty, które z pułapki oczywistości fabułę wyrywają, każąc
jednocześnie zadać pytanie czy to nie nazbyt daleko idąca naiwność lub
życzeniowe podejście do wymagań wobec postaw ludzkich. Zakładam iż Islandia to
zupełnie inna mentalność, bo u nas zapewne bez spektakularnego linczu by się nie
obeszło. Nie wyobrażam sobie by nasza prowincja była w stanie tyle empatii z
siebie wydobyć w obliczu bezpośredniego ataku na świątynię, czy rozumieć bez
histerii w dorastającym ciele i dojrzewającej duszy obecny ból, frustracje,
gniew i niepokój. Nie będę jednak teraz użalał się nad kondycją empatii we
współczesnej najjaśniejszej Rzeczpospolitej i nadmiernie prowokował dysputy nad
powierzchowną rodzimą moralnością zaangażowaną w przemysł pogardy. Optymistycznie trzeba zerkać w przyszłość szczególnie, gdy od innych nacji
szlachetne wzorce płyną, przykład praktycznie rozumianych wartości dając. Ten
ksiądz z dziarą maskotki Maiden w tym kontekście szczególnie istotny, a jego
słowa o Jezusie, który też był outsiderem bez zbędnej metaforyki wprost w sedno
trafiające. Akceptuj ludzi jakimi są - prosta filozofia tak bezpardonowo
deptana przez instytucję, której w większości marionetkowi funkcjonariusze z takim zaangażowaniem z ambony
o ludzkiej godności mówiąc, pustosłowiem dla partykularnych interesów wojują. Z
tej perspektywy nie dziwi bezpośrednia wrogość dla pogardy pod miłosierdziem obłudnie
zakamuflowanej, pieprzącej dyrdymały w rodzaju "Bóg tak chciał". Naturalny bunt oczywisty i tylko rozumną akceptacją do
opanowania. Szczęśliwie labilna osobowość bohaterki tragedią rodzinną zdruzgotana, nieznosząca rozczarowań i w
przypływie negatywnych emocji zwyczajne głupstwa podpowiadająca na ludzi
rozsądnych i życzliwych trafiła. Była panna zagubiona, została zrozumiana i
finalnie uratowana - nie z łap muzyki tylko z cierpienia, bo to film nie o dźwiękach agresywnych, a o traumie z jaką człowiek żyć zmuszony. Trwanie w nieszczęściu,
zatracanie się w cierpieniu nie może być wieczne. Przełom musi w końcu nastąpić by
kolejnych ofiar uniknąć. Zrozumieli to jej rodzice, pojęła też i ona. W tym
chwilami odrobinę groteskowym obrazie z surowym klimatem miejsca i akcji oraz
wartościową puentą sporo do odkrycia i chociaż nie jest to w odczuciu moim
dzieło o charakterze wybitnym, to skłoniło mnie do kilku istotnych przemyśleń i pozwoliło
odkryć fragmentarycznie mentalność pośród pustkowia zamieszkałych Islandczyków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz