środa, 22 lipca 2015

Orchid - Through the Devil's Doorway (2009) / Heretic (2012) / Sign of the Witch (2015)




Czy jest sens wydawania tuż przed pełnowymiarowym nowym krążkiem mini albumu? Pytanie sobie takie zadaje, przecząco odpowiadam i nijak nie potrafię zrozumieć przyjętej przez Orchid strategii. Szczególnie, że we wszystkich przypadkach materiały z epki stylistycznie nie różniły się od tego do czego już od czasu jakiegoś przyzwyczaili (może z oczywistych względów, start itd. Through the Devil's Doorway usprawiedliwiony). :) W ogólnym odczuciu jest na tych przejściowych materiałach absolutnie przewidywalnie, bez jakichkolwiek wolt stylistycznych czy nawet istotnych kosmetycznych zmian. W moim przekonaniu krótkie formy to czas i miejsce dla pewnych eksperymentów, które ortodoksyjnym fanom trudno byłoby strawić na właściwych albumach, a na tych zwięzłych pozycjach zamieszczone mogą stanowić intrygujący dodatek do klasycznej dyskografii. Z tego punktu widzenia uzasadniony mój sceptycyzm wobec tego typu rozwiązań marketingowych, które to niby zakładają, że zwolennicy formacji w okresach pomiędzy pełnymi płytami o swoich ulubieńcach mogliby zapomnieć. Trzeba zatem kilka numerów napisać i rzucić na rynek - abstrachuje od kwestii, za ile te wydawnictwa są oferowane i jak wygląda stosunek ceny do ilości, bo co do jakości samej w sobie to uwag nie mam. :) W tym miejscu właśnie kończę malkontenckie dywagacje i przechodzę do słów, które entuzjazm będą wyrażać. Bowiem zarówno debiutancki Through the Devil's Doorway, który apetyt przed Capricorn zaostrzał, Heretic sprzed lat pięciu będący forpocztą dla The Mouths of Madness jaki i Sign of the Witch zapowiadający (jak sądzę) nowy pełnoczasowy wypiek, to zbiory numerów na poziomie równym temu co na długograjach proponują. Nie ma się absolutnie do czego przyczepić i co ważne w przypadku tak esencjonalnych produkcji Orchid dał radę zawrzeć cały przekrój stosowanych przez siebie rozwiązań aranżacyjnych. Zatem jest dynamicznie z przytupem, diabelsko z atmosferą czysto okultystyczną jak i melancholijnie, można by rzec atmosferycznie. :) Dzięki tym zaletom pomimo prywatnie podejrzliwego nastawienia do epek, które niczego rewolucyjnego do twórczości grup nie wnoszą cieszę się z możliwości wysłuchania dodatkowych dźwięków serwowanych przez Orchid. Szkoda tylko, że przynajmniej dla części z nich nie wystarczyło miejsca na regularnych wydawnictwach. Stając u boku evergreenów być może nabrałyby należnej im estymy. 

P.S. Już wypatruje premierowego albumu i przyznaje, że nie wiem czy życzę sobie zaskoczeń czy może wolę by było do bólu klasycznie. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj