czwartek, 16 lipca 2015

The Last Samurai / Ostatni samuraj (2003) - Edward Zwick




Edward Zwick to specjalista od wypasionych, widowiskowych spektakli - takich obrazów co rozmach producencki udanie z wartościowym przesłaniem łączą. Ta sztuka wielokrotnie mu się udawała, dla mnie jednak szczyt dwukrotnie osiągał - konkretnie w przypadku Wichrów namiętności i właśnie Ostatniego samuraja. Nie byłem w stanie się oprzeć urokowi tej opowieści kiedy premiera następowała i nie jestem kiedy od niej ponad dekada minęła, a ja co najmniej kilka seansów odbyłem. Zwyczajnie ma ona w sobie pewien magnetyzm, który w prosty i bezpośredni sposób mnie hipnotyzuje. Pozbawia ambitniejszych intelektualnie potrzeb czarując rozpasanym widowiskiem i choć wiem, że to taki banał w formę spektakularną ubrany, to jednak porywa wzruszając z automatu jak założył sobie reżyser. To typowo z amerykańską patetyczną manierą kino skrojone, z egzotyką przez pryzmat jankeskiego spojrzenia ukazaną, ale z tak efektywnie-efektownym klimatem, techniczno-warsztatową perfekcją, że dech w piersiach zapiera i każe ogromne uznanie wyrazić. Innymi słowy to wspaniałe widowisko dla oczu i wzruszająca porcja emocji dla ducha. Romantyczna opowieść o honorze i tradycji, pokorze, szacunku i poświęceniu, czyli wartościach współcześnie w naturze całkowicie wymarłych lub na potrzeby budowania medialnego wizerunku jedynie wskrzeszanych, co przykre cynicznie instrumentalnie traktowanych. Jaki dla mnie wniosek, jaka prawda o mnie z tej lekcji wypływa - że wrażliwy ze mnie osobnik i jak reżyser kontrastowy schemat proponuje to ja naturalnie po stronie dobra staje i z nim identyfikuje. To o mnie dobrze świadczy. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj