Wpierw podejrzliwie obwąchałem, obadałem spis utworów pod względem ilości i rozmiaru mając na uwadze dwa single wzbogacone świetnymi obrazkami, lecz będące pod względem muzycznym (chyba tylko pozornie) znacznie bardziej proste od dotychczasowych. Pierwszy wniosek dotyczył nie tyle ilości numerów, a ich długości oscylującej pomiędzy dość skromnymi trzema minutami do tylko w dwóch przypadkach minut ponad sześciu, co razem daje niewiele ponad czterdzieści minut muzyki. Tak, to w porównaniu do The Way of All Flesh wynik mizerny, jednak co oczywiste nie ilość się liczy, a jakość która szczęśliwie jest immanentną częścią Magmy. Mimo, że po premierowych sesjach mój entuzjazm nazbyt duży nie był, bo oczekiwania wyśrubowane, a pierwsze wrażenia ambiwalentne, to gdy już miarodajnie przegryzłem się przez konstrukcje i strukturę, dałem czas by Magma okrzepła, a analiza oparta była na odpowiednim doświadczeniu werdykt wydałem dla Gojiry zadowalający. :) Jest inaczej niż dotychczas, jednako ta zmiana nie jest rewoltą, a świadomą ewolucją której należało od Francuzów oczekiwać, szczególnie przez pryzmat rosnącej popularności i wysokich notowań wśród znających temat bezlitosnych częstokroć krytyków. Gdzieś na margines odrzucone zostały charakterystyczne szlify ze sprzężeniami i zgrzytami na modłę dokonań legendy Morbid Angel, a potwornie ciężkie i skomplikowane kanonady ustąpiły miejsca atmosferze w której dominuje groove. Nie ma na Magmie niemal zupełnie death metalu, a jeśli już ktoś się uprze, że jest to najwyżej w ilościach śladowych. Za to słychać ogromny wpływ grup równie popularnych jak nietuzinkowych pośród całego zalewu rockowych czy metalowych indywidualności. Jest Mastodon ze swoją wyobraźnią i Deftones z emocjami potężnych rwanych riffów, jest Voivod z tym swoim kosmosem, Meshuggah ze śmiertelnie poważną zabawą metrum (ale oni tu byli od zarania) i Tool z klarownymi harmoniami i tonami progresywnego zacięcia. Niby materiał krótki, a tak wiele inspiracji przefiltrowanych z wyczuciem i dostosowanych do potrzeb wypracowanego charakterystycznego stylu Gojiry. I zapewne (to cholera nieuniknione ;)) pojawią się ortodoksi, którzy będą kręcili nosami - sam moim nieco z początku do góry i do dołu pokręciłem. Wiecie, że za mało mocy, ciężaru i gwałtu na instrumentach, że próby czystych zaśpiewów i więcej chwytliwości, że muzykom w dupach przez tą adorację krytyki się poprzewracało i o gwiazdorce w mainstreamie marzą. Nie zmienią jednak te żale obiektywnego stanu rzeczy, że miejsce Gojiry jest pośród największych, a Magma zdecydowanie tą drogę na szczyt przetarła, przybliżając do nieuniknionego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz