Różnobiegunowe recenzje towarzyszą pojawieniu się trzeciego długograja Royal
Thunder. Opinie może nie ekstremalnie skrajne, jednak od tych w superlatywach oceniających zawartość
WICK, poprzez może pozbawione nadmiernej ekscytacji, lecz jednak pozytywnie
spostrzegające pracę ekipy z Atlanty, aż po tą jedną jedyną nazywającą nowe kompozycje
między innymi wymuszonymi i nudnymi. NTOTR77 piszący te słowa, zdecydowanie
należy do grupy, która świeżą porcję muzyki od Royal Thunder przyjmuje z zadowoleniem,
lecz początkowego entuzjazmu zbyt wielkiego u siebie nie zauważył. Zwyczajnie
rozpieszczony szczególnie poprzednim longiem, który od startu czarował zarówno
złożonością strukturalną, różnorodnością inspiracji jak i niebanalną
przebojowością obudowaną raz subtelnym innym razem ciężkim aranżem oczekiwałem
zauroczenia od pierwszego wejrzenia. Tym razem jednak płyta potrzebowała
poświęcenia jej większej ilości czasu na wstępną adorację, by postanowiła finalnie
już bezwarunkowo odsłonić swe wdzięki, przekonać do siebie i oddać się we władanie. :) To dość
zaskakujący przebieg zdarzeń, gdyż wydaje się, iż jest zbudowana z komponentów o
mniej złożonej charakterystyce, a i zbytniego przeładowania detali trudno na
niej dostrzec. Posiłkując się zatem wiedzą zdobytą podczas dwutygodniowego intensywnego z nią obcowania pozwolę sobie na ujawnienie autorskiej i
brawurowej zapewne tezy, iż w prostocie tkwi jej pokrętna złożona siła. Innymi słowy
można by rzec, iż odpowiedzialni za kompozycje muzycy osiągnęli poziom
dojrzałości pozwalający tam gdzie pozornie mniej przemycić więcej, a już na
pewno dać słuchaczowi trudniejszy orzech do zgryzienia niźli czynili to
dwukrotnie wcześniej. Krążek wymaga od odbiorcy więcej, oferując mu z pozoru
mniej i chociaż transakcja ta wydaje się dla fana Royal Thunder bardziej poświęceniem
niż zyskiem, to mylne jednak takie jej spostrzeganie. Albowiem ofiarność szybko zmienia się w trafioną inwestycję, gdy zaczyna się w tych dwunastu numerach dostrzegać bogactwo pod pozorną prostotą zakamuflowane. Wystarczy
dać czas by w meandrach odpowiednio się odnaleźć dostrzegając rozedrgany puls,
zawiesistą psychodelię i subtelną świeżość. Wszystko to spięte kobiecą
intuicją wybornie rozeznającą się w emocjonalnym i charyzmatycznym kształtowaniu
linii wokalnych. Bo mimo, że rola instrumentalistów ważna to jednak hipnotyczna
i ekscytująca magia albumu tkwi w wokalnych popisach Mlny Parsonz. Czuć w nich
ogromne zaangażowanie i nieprawdopodobny ilustracyjny zmysł, pasję i
dominującą energię. Ona jedna potrafi muzykę w tym przypadku ograbioną z
surowego ciężaru zbilansować mocą interpretacji wokalnej, przez co numery
skupione w większości na akustycznych brzmieniach posiadają jednak pożądany ognisty charakter. Album jest poniekąd odmienny od poprzednika, tak jak debiut
był różny w stosunku do dwójki. Jednak Crooked Doors w wielu już fragmentach
sugerował i nakreślał ścieżkę w stronę większej kultury użycia akustyków, więc
po prawdzie to nie byłem zaskoczony faktem ograniczenia ciężaru wioseł na
opisywanym longplayu. Jakość pozostała niezmienna, bezdyskusyjnie w moim
mniemaniu wysoka, tylko droga do jej uzyskania inna. Kompozycje kwartetu to
teraz zgrabnie skonstruowane czyste rockowe piosenki, które trudno jednoznacznie sklasyfikować
jako retro, może occult rockowe czy tym bardziej sludge-stonerowe. Śmiem twierdzić,
że RT najnowszym krążkiem definitywnie wyszło poza proste szufladkowania z
sukcesem przewodząc we własnej lidze. WICK nie sieje może zbytniego fermentu,
ale dowodzi, iż Royal Thunder to ekipa okrzepła w bojach, odważnie po swojemu
definiująca w miarę oryginalny styl. Nie wiem jak na trójkę w dyskografii Amerykanów będę
spoglądał z dłuższej perspektywy czasowej, tak jak nie potrafiłbym teraz ustalić
hierarchii nagranych przez nich krążków, ustawiając je w odpowiedniej kolejności na pudle. Wiem natomiast bezspornie, że nie
spodziewając się tuż po dziewiczym odsłuchu tak ekscytującej przygody, teraz nie mogę się z uścisku tuzina nowych utworów uwolnić.
Czyżby aluzja do mojej recenzji? :D
OdpowiedzUsuńTaka malutka. :) Pozwoliłem sobie na nią wiedząc, że my fani dobrej muzyki mamy dystans do siebie. :D Pozdrawiam i po raz drugi sugeruję by dać tej płycie więcej czasu.
UsuńPróbowałem ale nie mogę - totalnie mi nie podchodzi i zazwyczaj około połowy daję sobie spokój;)
OdpowiedzUsuńW świecie recenzenckim dystans to podstawa;)
No może jeszcze kiedyś, w przyszłości. :)
Usuń