środa, 19 kwietnia 2017

Royal Thunder - WICK (2017)




Różnobiegunowe recenzje towarzyszą pojawieniu się trzeciego długograja Royal Thunder. Opinie może nie ekstremalnie skrajne, jednak od tych w superlatywach oceniających zawartość WICK, poprzez może pozbawione nadmiernej ekscytacji, lecz jednak pozytywnie spostrzegające pracę ekipy z Atlanty, aż po tą jedną jedyną nazywającą nowe kompozycje między innymi wymuszonymi i nudnymi. NTOTR77 piszący te słowa, zdecydowanie należy do grupy, która świeżą porcję muzyki od Royal Thunder przyjmuje z zadowoleniem, lecz początkowego entuzjazmu zbyt wielkiego u siebie nie zauważył. Zwyczajnie rozpieszczony szczególnie poprzednim longiem, który od startu czarował zarówno złożonością strukturalną, różnorodnością inspiracji jak i niebanalną przebojowością obudowaną raz subtelnym innym razem ciężkim aranżem oczekiwałem zauroczenia od pierwszego wejrzenia. Tym razem jednak płyta potrzebowała poświęcenia jej większej ilości czasu na wstępną adorację, by postanowiła finalnie już bezwarunkowo odsłonić swe wdzięki, przekonać do siebie i oddać się we władanie. :) To dość zaskakujący przebieg zdarzeń, gdyż wydaje się, iż jest zbudowana z komponentów o mniej złożonej charakterystyce, a i zbytniego przeładowania detali trudno na niej dostrzec. Posiłkując się zatem wiedzą zdobytą podczas dwutygodniowego intensywnego z nią obcowania pozwolę sobie na ujawnienie autorskiej i brawurowej zapewne tezy, iż w prostocie tkwi jej pokrętna złożona siła. Innymi słowy można by rzec, iż odpowiedzialni za kompozycje muzycy osiągnęli poziom dojrzałości pozwalający tam gdzie pozornie mniej przemycić więcej, a już na pewno dać słuchaczowi trudniejszy orzech do zgryzienia niźli czynili to dwukrotnie wcześniej. Krążek wymaga od odbiorcy więcej, oferując mu z pozoru mniej i chociaż transakcja ta wydaje się dla fana Royal Thunder bardziej poświęceniem niż zyskiem, to mylne jednak takie jej spostrzeganie. Albowiem ofiarność szybko zmienia się w trafioną inwestycję, gdy zaczyna się w tych dwunastu numerach dostrzegać bogactwo pod pozorną prostotą zakamuflowane. Wystarczy dać czas by w meandrach odpowiednio się odnaleźć dostrzegając rozedrgany puls, zawiesistą psychodelię i subtelną świeżość. Wszystko to spięte kobiecą intuicją wybornie rozeznającą się w emocjonalnym i charyzmatycznym kształtowaniu linii wokalnych. Bo mimo, że rola instrumentalistów ważna to jednak hipnotyczna i ekscytująca magia albumu tkwi w wokalnych popisach Mlny Parsonz. Czuć w nich ogromne zaangażowanie i nieprawdopodobny ilustracyjny zmysł, pasję i dominującą energię. Ona jedna potrafi muzykę w tym przypadku ograbioną z surowego ciężaru zbilansować mocą interpretacji wokalnej, przez co numery skupione w większości na akustycznych brzmieniach posiadają jednak pożądany ognisty charakter. Album jest poniekąd odmienny od poprzednika, tak jak debiut był różny w stosunku do dwójki. Jednak Crooked Doors w wielu już fragmentach sugerował i nakreślał ścieżkę w stronę większej kultury użycia akustyków, więc po prawdzie to nie byłem zaskoczony faktem ograniczenia ciężaru wioseł na opisywanym longplayu. Jakość pozostała niezmienna, bezdyskusyjnie w moim mniemaniu wysoka, tylko droga do jej uzyskania inna. Kompozycje kwartetu to teraz zgrabnie skonstruowane czyste rockowe piosenki, które trudno jednoznacznie sklasyfikować jako retro, może occult rockowe czy tym bardziej sludge-stonerowe. Śmiem twierdzić, że RT najnowszym krążkiem definitywnie wyszło poza proste szufladkowania z sukcesem przewodząc we własnej lidze. WICK nie sieje może zbytniego fermentu, ale dowodzi, iż Royal Thunder to ekipa okrzepła w bojach, odważnie po swojemu definiująca w miarę oryginalny styl. Nie wiem jak na trójkę w dyskografii Amerykanów będę spoglądał z dłuższej perspektywy czasowej, tak jak nie potrafiłbym teraz ustalić hierarchii nagranych przez nich krążków, ustawiając je w odpowiedniej kolejności na pudle. Wiem natomiast bezspornie, że nie spodziewając się tuż po dziewiczym odsłuchu tak ekscytującej przygody, teraz nie mogę się z uścisku tuzina nowych utworów uwolnić.

4 komentarze:

  1. Czyżby aluzja do mojej recenzji? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taka malutka. :) Pozwoliłem sobie na nią wiedząc, że my fani dobrej muzyki mamy dystans do siebie. :D Pozdrawiam i po raz drugi sugeruję by dać tej płycie więcej czasu.

      Usuń
  2. Próbowałem ale nie mogę - totalnie mi nie podchodzi i zazwyczaj około połowy daję sobie spokój;)
    W świecie recenzenckim dystans to podstawa;)

    OdpowiedzUsuń

Drukuj