Na początek zaskakujące oświadczenie. Przyznaję, że to mój absolutnie pierwszy raz z jakimkolwiek filmem Almodóvara.
Z całkowitą świadomością omijałem jego twórczość, gdyż ubzdurałem sobie lata
temu, że będę trzymał się z daleka od irytujących postaw lansowania się na
wyrafinowanej sztuce niekoniecznie przez lansera rozumianej, a tym bardziej sam
nie wpadnę w taką pułapkę. Przyszedł jednak czas na zweryfikowanie po
części nieracjonalnego przekonania, bo jak długo można być ignorantem w
temacie ważnej części europejskiego kina. Na początek wybór padł (w dużym
stopniu przypadkowy) na obraz jak się zdołałem zapoznać, przez krytykę uznany
za jedno z największych dokonań hiszpańskiej ikony. Faktycznie, trudno się nie
zgodzić, że Porozmawiaj z nią to kino naprawdę wysokich lotów. Obraz zjawiskowy,
niemal metafizyczny z tajemniczą aurą, emocjonalnie głęboki, psychologicznie
przenikliwy, poetycki i w granicach dobrego smaku, ale jednak dość
kontrowersyjny - mam tutaj rzecz jasna na myśli wątek gwałtu i inspiracje dla
czynu pochodzącą z niemej surrealistycznej parodii pornografii. Nawet jeśli epizod
ten dla zrozumienia zachowań bohatera istotny, to nie odciąga uwagi od głównego
tematu, względnie przesłania którym co by się nie silić na skomplikowane i wybujałe interpretacje – głęboka
miłość, przybierająca formę obsesji, zmuszająca widza w tym prowokatorskim kontekście
do pobudzonej refleksji. Takie zabiegi scenarzystów i reżyserów w ambitnym
kinie cenię ogromnie, bo otwierają oczy i zmuszają do wyczołgania się z
bezpiecznego legowiska, w którym otaczamy się wygodnymi schematami szablonowego myślenia.
Wszystko to czego spodziewałem się po obrazie autorstwa Pedro Almodóvara odnalazłem już w pierwszym obejrzanym filmie. Dostrzegłem sporo wartościowych atutów, które
jednocześnie przekleństwem tego rodzaju stylistyki, bowiem łatwo przekroczyć tą
bardzo cienką granicę pomiędzy emocjonalną ekstazą, a emocjonalnym nadęciem kierującym
wprost do śmieszności. W tym jednak konkretnym przypadku, mimo że Almodóvar balansował niebezpiecznie na krawędzi to jednak nie stracił równowagi. Pytanie
we mnie pobudził, czy w innych przypadkach robił to także z wyrafinowaniem i bez wpadania w sidła przesadnej egzaltacji? Odpowiedź będę uzyskiwał systematycznie i w tym miejscu skrupulatnie ją sobie dla siebie archiwizował.
P.S. Czy już takim przemądrzałym „almodovarofanem”, jakim być nie chciałem zostałem? :) Poważnie jednak mówiąc, to pomimo wyjątkowości tego obrazu nie
trafił do mnie z taką intensywnością jaką ochy i achy profesjonalnej krytyki zapowiadały. Chyba jednak nie jestem
jeszcze odpowiednio wyrobionym kinomanem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz