Odkrywam obecnie Jarmuscha i nie
dlatego że pierwszy z nim kontakt nawiązany dopiero za sprawą Patersona tak
mnie do nadrobienia oczywistych zaległości zmobilizował, ale po to by spróbować
zrozumieć fenomen jego kultowej pozycji w reżyserskim środowisku. Wiem, że to
kino dość osobliwe i nastawienie odpowiednie, by zrozumieć jego sens znaczące.
Stąd drugie podejście robię świadomie wrzucając Truposza, bo akurat urokliwa
czarno biała formuła dla mnie to zaleta, gatunek westernem potocznie zwany
niewątpliwie intrygujący i wreszcie osoba Deppa osadzona w takiej oryginalnej konwencji
ciekawa. Truposz to w moich laika oczach taka że tak z grubsza ujmę, z przyczyn finansowo-ideowych
pozbawiona spektakularnego rozmachu, za to plastycznie urocza i poetycko
uduchowiona, wrażliwa społecznie, ambitna artystycznie i intelektualnie,
groteskowa zabawa z konwencją. Muzycznie odjechana przez te brzmienia elektrykiem śmierdzące i sugestywna przez te mordy
steranych życiem mieszkańców dzikiego zachodu - traperów, cowboyów i innych
farmerów. Jarmusch bezdyskusyjnie naznacza swoje filmy autorskim sznytem, jednak
ja nie do końca kupuję ten rodzaj filmowej narracji. Może jeszcze nie teraz,
może kiedyś…, hmmm..., a może, właściwie nigdy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz