Pisząc, iż "usłyszałem" ten film, okazuje mój zachwyt dla wielkiej pracy jaką wykonała ekipa speców od udźwiękowienia. To w tym konkretnym przypadku żadna pozbawiona sensu gra słów, tylko poparta twardą argumentacją i uzasadnioną potrzebą konieczność
uwypuklenia znaczenia dźwięku i muzyki dla najnowszej produkcji złotego dziecka amerykańskiej fabryki snów. Bowiem w ekranizacji przełomowego fragmentu życia
Neila Armstronga dźwięk odgrywa kluczową rolę - dźwięk w postaci wszelkiego
rodzaju odgłosów przeciążeń, jakim poddawane były ówcześnie maszyny wysyłane
w przestrzeń kosmiczną. Potworne piski i zgrzyty metalu, połączeń w postaci
śrub i nitów utrzymujących naprężoną ekstremalnie powłokę rakiety i lądownika w trwałej całości. Ponadto również muzyka, która nie jest nazbyt
nachalna i zachowuje odpowiedni dla nieprzeszarżowanej formy balans pomiędzy orkiestrowym patosem, a kameralnym smutkiem, podkreślając intensywnie dosadne i jednocześnie
subtelne emocje tłumione wewnątrz psychiki głównego bohatera i jego najbliższego
otoczenia, ma niebagatelny wpływ na zwiększenie emocjonalnej atrakcyjności
produkcji. Przeżyć burzliwych, lecz ukrytych przed światem zewnętrznym tak
samo świadomie jak uciekanie przed tragicznymi wydarzeniami w działania w
jednym ściśle określonym celu. Jest to film nie tyle o historycznych wydarzeniach,
ale o radzeniu sobie z żałobą ich kluczowego bohatera. Wątek zmarłej w wieku kilku lat córki Armstronga zostaje naszkicowany zasadniczo jako tło, a
jednak odbija się echem przez cały jego zakres, mając swój poruszający finał w
sekwencji spaceru astronauty po powierzchni Księżyca. Nie ma wątpliwości, iż
kolejny genialny film zaledwie trzydziestotrzyletniego Damiena Chazelle nie
jest tylko zapisem szaleńczego, wręcz bezmyślnego pędu amerykańskiego programu kosmicznego w celu
wyprzedzenia Sowietów w drodze na osnutego mrokiem satelitę Ziemi. To właściwie wielowymiarowa opowieść nie tyle o samym podboju kosmosu, a finezyjnie i
jednocześnie bez użycia spektakularnych środków zrealizowana poruszająca
opowieść o otaczającym nas niezbadanym uniwersum oraz rodzinnym dramacie, pozostawiającym nieusuwalny ślad w pogrążonym w bólu i zawodowej obsesji
człowieku. Świetnie zagrana, imponująco wykreowana, z licznymi scenami które na lata zapadną w pamięć
wszystkich tych, którzy w kinie poszukują dynamicznych przeżyć i artystycznej głębi.
Z doskonale dawkowanym napięciem w formule interwałów i symbiozą pomiędzy
psychologicznym wglądem w prywatne życie bohatera, a porywającymi sekwencjami
walki technologii z kosmiczną otchłanią. W kinowej formie i metodzie zaskakującej, bo budzącej skojarzenia z dokumentem zrealizowanym w estetyce obrazu o grubym ziarnie. Filmu o wątłym, a nawet żadnym potencjale blockbusterowym, za to o ogromnym ładunku przeżyć i
stężeniu artyzmu, stanowiących w moim przekonaniu siłę i wartość dzieła, które
korzystając z tak nośnego tematu z łatwością w rękach innego twórcy sprowadzone
by zostało do poziomu patetycznej laurki. W przypadku obrazu stworzonego przez Damiena Chazelle (co po raz kolejny zadziwia, lecz już nie zaskakuje), dostajemy genialnie zrealizowaną konstrukcję zarówno porywającą technicznie, warsztatowo jak i
detalicznie przemyślaną pod względem wartości merytorycznej. Ten film po prostu
tak jak poszczególne sceny składające się finalnie na dzieło wyjątkowe - raz
wbija widza w fotel z walącym serduchem, a innym razem pozwala na głębokie
przeżywanie uniesień natury uczuciowej. W żadnym momencie dzięki doskonałej
aranżacji w spójną całość nie wywołując dyskomfortu powiązanego z pozornym ich
wykluczającym się charakterem. Usłyszałem niby tylko film, zobaczyłem niby
tylko film - poczułem coś więcej niż tylko film, za co podziękuję artyście,
który już zdążył zapisać się złotymi zgłoskami w historii Hollywood, a to
przecież wciąż jeszcze początek jego kariery. Przyznaje po raz trzeci, tak jak czyniłem to w przypadku Whiplash i La La Landu, iż to niesamowicie utalentowany zawodnik w szerokiej młodej stawce zmierzających po status reżyserskiej legendy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz