High on Fire ponownie dudni, łomoce i pędzi, czasem tylko serwując solówki i zwalniając aby ciężar zagrał ponad impetem, urozmaicając tym samym ten bezpardonowy soniczny atak. Taka już stała charakterystyka dźwiękowej propozycji ekipy niezniszczalnego Matta Pike'a, że jest ciężko jak diabli, ale zarówno w formule szybkich motörheadowopodobnych strzałów, jak i potwornie masywnych epickich walców. Wszystko oczywiście programowo ekstremalnie, lecz na fundamencie soczystego stonera z takim groovem nośnym, że trudno nie ulec jego magnetyzmowi. Zatem nawet jeśli Electric Messiah wnosi do dyskografii grupy z Oakland w sensie progresu niewiele, to dzięki pasji wykonawczej i umiejętnemu wykorzystywaniu zdartych już nieco patentów zyskuje moją sympatie i dość często od premiery gości w odtwarzaczu. Nie oczekiwałem aby High on Fire zdefiniowali się na nowo, nie obawiałem się także iż usłyszę na Electric Messiah oznaki blazy. Zwyczajnie dostałem to czego oczekiwałem, a sam Matt Pike już nie tylko wizerunkiem scenicznym, ale także przywiązaniem do własnego stylu pobudza jednoznacznie skojarzenia z wielkim Kilmisterem i chyląc czoła przed mistrzem jemu oto dedykuje efekt swojej ideowej pracy. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz