Czy tylko ja mam
przekonanie, że w tym konkretnym przypadku David Robert Mitchell, to taki Terry Gilliam w równych proporcjach zmieszany z Davidem Lynchem? Wychowany w dodatku na grach Nintendo,
karmiony „spielbergopodobnym” młodzieżowym kinem przygodowym, carpenterowskimi
horrorami i całym ejtisowym pop rockiem żywcem z klasycznej MTV. Z muzyką nie w
tle jako obrazu dopełnieniem, ale w roli głównej, w postaci która w zasadzie
bez większej obawy o zatracenie klimatu mogłaby być użyta w latach
pięćdziesiątych i sześćdziesiątych w filmach Hitchcocka. Tajemnice Silver Lake, to fuzja przeróżnych wpływów wykopanych na popkulturowym wysypisku i ponadto
jeszcze napędzana dodatkowo metafizyczną filozofią zagajającą do poszukujących
prawdy uniwersalnej o transcendencji. Totalny misz masz, kompletnie wyobraźni
popuszczone wodze i scenariusz którego wątki rozpływają się w przestrzeni, tuż
po ich wybrzmieniu, niczym sens gadki (jak obejrzycie, zrozumiecie :)) typa za
fortepianem, nawijającego genialnie o istocie popkultury. Fajna kinowa przygoda
sygnowana przez studio A24, pobudzająca jazda rollercoasterem poprzez kinowe gatunki
i popkulturowe inspiracje. Idealna propozycja dla nerdów i geeków, wszystkich
tych którzy dziecięcej pasji w sobie nie zatracili i żyją bardziej kolekcjonowaniem
książek, komiksów, tematycznych magazynów, płyt, czy nawet kaset, zamiast twardo
stąpać po ziemi skupiając się na zarabianiu kapusty. Kino dla cholernie
inteligentnych "dziwaków" zawiasami częstokroć pobłażliwie określanymi, którzy w ucieczce w pasję odnajdują radość życia i kryjówkę
przed nudną rzeczywistością. Kłaniająca się przeszłości zabawa konwencjami, z
doskonałym warsztatem operatorskim, kapitalnie zaaranżowanymi klasycznymi
trickami z zakresu pracy kamery i montażu oraz z aktorstwem na zaskakująco
wysokim poziomie. Szczególnie Andrew Garfielda, którego dotąd absolutnie nie trawiłem,
a tutaj jako Sam daje znakomicie radę i dostarcza mi przełomowego do zmiany
sposobu myślenia o nim argumentu, że jak nie musi grać płaczliwego chłoptasia,
to jest naprawdę dobry w te aktorskie klocki. Jeśli jednak takie swoiste koktajle
ze wszystkiego i z wszystkim są dla was z reguły tak jak i dla mnie
ciężkostrawne, to uważajcie, aczkolwiek akurat w tym przypadku pomimo przesady mnie się nie ulało, chociaż
chwilami blisko było. Zatem ostrożnie, ale jednak polecam.
P.S. Przyznaję, że w początkowej
fazie przyswajania Tajemnic Silver Lake nieco w skojarzeniach się pogubiłem,
bowiem gdzieś seans powyższy wzbudził we mnie przekonanie, że musi to być film
gościa, który nakręcił jakiś czas temu coś co funkcjonowało pod tytułem Dom w głębi
lasu. Ta formuła jaka uderzała z ekranu przypominała nie tylko symbolicznie ten
sposób ekspresji, a ja jak się okazało takie powziąłem domniemanie, bowiem sugestii
podświadomej się poddałem, gdyż zaledwie dwa dni wcześniej przy okazji poznania
trailera do Źle się dzieje w El Royale właśnie nazwisko Andrew Goddarda mi
przypomniano. Ot, taki psikus. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz