Z tego
nagłego podniecenia twórczością muzyczną Billie Eilish na tyle fest się rozgorączkowałem, że w
pierwszej chwili nie dostrzegłem, nie doczytałem, że ta panienka jeszcze na
wydanie pełnego krążka czeka, a znaleziony w sieci Essentials jest zbiorem wszystkich
dotychczasowych singli zbudowanym na fundamencie debiutanckiego, ale tylko mini
albumu Don't Smile at Me. Zatem zamiast o wystruganym przez itunes longu będzie właśnie o dość
rozbudowanej epce z wkładką sześcioutworową, z której, aby jeszcze sytuacje
skomplikować jak obeznani w temacie donoszą iż dwa numery mają pojawić się na zapowiadany pod
koniec marca bieżącego roku krążku z prawdziwego zdarzenia, będącym oficjalnym
debiutem Billie. Nie jest to żadna wiedza tajemna, bowiem o tej małolacie
słyszała już większa populacja dzisiejszych nastolatków, a ja zaczynając już coraz częściej chwilami zapominać kiedy byłem w tak niezaawansowanym wieku dowiedziałem się o jej istnieniu dzięki innemu
dziadkowi (a dokładnie z jego profilu fejsowego), który w tej strefie wolnego
wygłaszania prywatnych opinii z racji pasji i wykonywanego zawodu dziennikarza
muzycznego dzieli się swą wciąż ubogacaną wiedzą. Wyrażam więc z tej okazji wdzięczność, bo nie znać takiego
kapitalnego zjawiska, to może nie wstyd ale ogromna strata. Korzystając rzecz jasna natychmiast z tego impulsu poznałem dotychczasowy dorobek twórczy panienki
Eilish tak obficie na stronach youtube’a zamieszczony i z mojej perspektywy donoszę,
że proszę was, ta dziewczyna
wstydu nie ma! Żądam natychmiast, aby mi wytłumaczyć, jak można być tak
bezczelnie spójnym w artystycznym przekazie, będąc w zasadzie jeszcze
dzieciakiem? Kto jej podsunął ten cyrograf, który niewątpliwie podpisać
musiała? Gdzie byli wtedy jej rodzice, ja się pytam? :) Podobno Don’t Smile at Me
nagrała w domu z bratem, a jej muzykę znają i z nią się utożsamiają wszystkie
wrażliwe małolaty, które akurat jeszcze na szczęście dostrzegają w muzyce coś
więcej niż tylko wulgarne rapsy. To cieszy, gdyż w spostrzeganiu
rzeczywistości przez Billie dominuje zaskakująca jak na wiek dojrzałość oraz
dar obserwowania świata i sugestywnego przelewania osobistych refleksji na
papier ku pokrzepieniu serc seniorów (wrażliwość młodego pokolenia) i dla chwały terapeutów (zaburzenia psychiczne młodego pokolenia). Numery są ciekawie wyprodukowane, brzmią wyraziście, a w ich przesiąkniętej
minimalizmem strukturze mnóstwo istotnych smaczków zostało zawarte. Autorskie
piosenki tego zjawiskowego dziewczęcia ponadto opakowane są w wyrafinowaną
oprawę wizualną, a styl aranżacyjny z lekkością lawiruje po współczesnych obliczach
ambitnego elektro popu określanego współcześnie dodatkowym przydomkiem indie. Może
dziewczę koła nie wymyśliło, bo wokalnie i kompozycyjnie łatwo odnaleźć w jej
twórczości związki ze stylem od lat rozwijanym przez Lane del Rey, a nawet bardziej bezpośrednio przez ostatnio nowe twarze w gatunku w osobach Lorde czy Bishop Briggs - ale coś mi podpowiada, iż nadchodzący
longplay dostarczy materiału, który zarówno formalnie i jakościowo rozpędzi jej
karierę do prędkości pozwalającej w tym momencie wyprzedzić konkurencję. Liczę
na intrygującą i zarazem odpowiednio też chwytliwą porcję meandrujących dźwięków,
w formule zarazem dzięki doświadczeniu okrzepłej, ale i niepozbawionej młodzieńczej
eksperymentatorskiej werwy. Na koniec zaś zastanawiam się jak bardzo w
ostatnich latach świat się zmienił, że ja nie zauważyłem, kiedy dzieciaki
przestały śpiewać dziecięce piosenki? W sumie coraz mniej mnie już dziwi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz