piątek, 8 lutego 2019

Billie Eilish - Don't Smile at Me (2017)




Z tego nagłego podniecenia twórczością muzyczną Billie Eilish na tyle fest się rozgorączkowałem, że w pierwszej chwili nie dostrzegłem, nie doczytałem, że ta panienka jeszcze na wydanie pełnego krążka czeka, a znaleziony w sieci Essentials jest zbiorem wszystkich dotychczasowych singli zbudowanym na fundamencie debiutanckiego, ale tylko mini albumu Don't Smile at Me. Zatem zamiast o wystruganym przez itunes longu będzie właśnie o dość rozbudowanej epce z wkładką sześcioutworową, z której, aby jeszcze sytuacje skomplikować jak obeznani w temacie donoszą iż dwa numery mają pojawić się na zapowiadany pod koniec marca bieżącego roku krążku z prawdziwego zdarzenia, będącym oficjalnym debiutem Billie. Nie jest to żadna wiedza tajemna, bowiem o tej małolacie słyszała już większa populacja dzisiejszych nastolatków, a ja zaczynając już coraz częściej chwilami zapominać kiedy byłem w tak niezaawansowanym wieku dowiedziałem się o jej istnieniu dzięki innemu dziadkowi (a dokładnie z jego profilu fejsowego), który w tej strefie wolnego wygłaszania prywatnych opinii z racji pasji i wykonywanego zawodu dziennikarza muzycznego dzieli się swą wciąż ubogacaną wiedzą. Wyrażam więc z tej okazji wdzięczność, bo nie znać takiego kapitalnego zjawiska, to może nie wstyd ale ogromna strata. Korzystając rzecz jasna natychmiast z tego impulsu poznałem dotychczasowy dorobek twórczy panienki Eilish tak obficie na stronach youtube’a zamieszczony i z mojej perspektywy donoszę, że proszę was, ta dziewczyna wstydu nie ma! Żądam natychmiast, aby mi wytłumaczyć, jak można być tak bezczelnie spójnym w artystycznym przekazie, będąc w zasadzie jeszcze dzieciakiem? Kto jej podsunął ten cyrograf, który niewątpliwie podpisać musiała? Gdzie byli wtedy jej rodzice, ja się pytam? :) Podobno Don’t Smile at Me nagrała w domu z bratem, a jej muzykę znają i z nią się utożsamiają wszystkie wrażliwe małolaty, które akurat jeszcze na szczęście dostrzegają w muzyce coś więcej niż tylko wulgarne rapsy. To cieszy, gdyż w spostrzeganiu rzeczywistości przez Billie dominuje zaskakująca jak na wiek dojrzałość oraz dar obserwowania świata i sugestywnego przelewania osobistych refleksji na papier ku pokrzepieniu serc seniorów (wrażliwość młodego pokolenia) i dla chwały terapeutów (zaburzenia psychiczne młodego pokolenia). Numery są ciekawie wyprodukowane, brzmią wyraziście, a w ich przesiąkniętej minimalizmem strukturze mnóstwo istotnych smaczków zostało zawarte. Autorskie piosenki tego zjawiskowego dziewczęcia ponadto opakowane są w wyrafinowaną oprawę wizualną, a styl aranżacyjny z lekkością lawiruje po współczesnych obliczach ambitnego elektro popu określanego współcześnie dodatkowym przydomkiem indie. Może dziewczę koła nie wymyśliło, bo wokalnie i kompozycyjnie łatwo odnaleźć w jej twórczości związki ze stylem od lat rozwijanym przez Lane del Rey, a nawet bardziej bezpośrednio przez ostatnio nowe twarze w gatunku w osobach Lorde czy Bishop Briggs - ale coś mi podpowiada, iż nadchodzący longplay dostarczy materiału, który zarówno formalnie i jakościowo rozpędzi jej karierę do prędkości pozwalającej w tym momencie wyprzedzić konkurencję. Liczę na intrygującą i zarazem odpowiednio też chwytliwą porcję meandrujących dźwięków, w formule zarazem dzięki doświadczeniu okrzepłej, ale i niepozbawionej młodzieńczej eksperymentatorskiej werwy. Na koniec zaś zastanawiam się jak bardzo w ostatnich latach świat się zmienił, że ja nie zauważyłem, kiedy dzieciaki przestały śpiewać dziecięce piosenki? W sumie coraz mniej mnie już dziwi. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj