Jak popularne
przysłowie głosi, ciekawość to pierwszy stopień do piekła i ja skutecznie skuszony
w tych czeluściach na ponad dwie godziny się znalazłem. ;) Z dziewiątego kręgu
piekła w którym Jack sczezł donoszę, że Lars von Trier jak zwykł czynić po raz
wtóry widza szokuje, lecz nie dokonuje jak wielu spośród publiczności donosi aktu
sadyzmu wykraczającego poza dawno już przesunięte ramy przyzwoitości. Nie
napiszę jednak, iż to obowiązkowy seans dla wszystkich, bowiem sugestywna makabrycznie dosłowność w bolesnej ekspozycji dominuje i co autentycznie wrażliwsze istoty
będą miały powody aby wyrażać dezaprobatę fizycznie i psychicznie, względnie wystąpi w ich postawie zasadność dla piętnowania użytej wizualnej formuły. Jednako
zdecydowana część współczesnego społeczeństwa uodporniona i znieczulona przez
środki masowego przekazu na krew, przemoc i cierpienie, którym ustawicznie od wielu lat jest
karmiona nie powinna fałszywie podnosić wrzasku tylko uderzyć się w pierś, tudzież
zwyczajnie zaprzestać udawać, że w kinie czegoś tak okrutnego jeszcze nie było.
Przykładów od groma, a mnie jeden szczególny w tych okolicznościach do
pogardliwej złośliwości inspiruje, który w postaci serii pod tytułem Piła stał
się swego czasu popkulturowym fenomenem - tak przy okazji znoszącym obficie
złote jaja o całkiem wysokiej próbie. To akurat spontaniczny wtręt w mojej
błyskawicznie skonstruowanej koncepcji tekstu, a jego meritum zawarte zostanie
poniżej w kilku zaledwie ogólnikach, gdyż rozgrzebywanie filozofii von Triera
spostrzegam jako zajęcie wyłącznie dla osób o wręcz patologicznej potrzebie
robienia sobie dobrze i przy okazji robienia dobrze reżyserowi, który zaś patologicznie
uzależniony jest od tego by dobrze ustawicznie robił mu ktoś, kto w zasadzie
nawet nie jest świadomy że robi mu dobrze. Ja zatem krzycząc w powyższym zdaniu
„dziwki” napisze tylko, że Trier w przypadku Jacka znów jest aroganckim,
ambitnym i narcystycznym filozofem – potwornie inteligentnym perwersyjnym
prowokatorem, któremu natura na złość wszystkim nie skąpiła też artystycznego
wyrafinowania. Pan jak domniemam Wyrafinowany (tak dostrzegam tutaj jak puszcza
do mnie oko) jest ponad to wszystko co nazywa się filmową branżą, ale nie może
być ponad zwyczajną oceną pospolitego człowieczka, który mimo że jest nikim w
recenzenckiej branży mógł dostrzec i ma obowiązek zwrócił uwagę, iż oprócz
posiadania zacnej umiejętności kierowania świateł jupiterów na hipokryzję, Duńczyk może
być też niebezpiecznym manipulatorem, szczególnie gdy trafi na podatny grunt bezpodstawnie zawyżonej samooceny bezkrytycznego i niedojrzałego mentalnie widza. Wtedy właśnie zamiast zainspirować do
zrozumienia, on zainspiruje do działania daleko poza ramami artystycznego
performance'u. A może histeryzuję?
P.S. Żeby chociaż po
części, według kanonów recenzenckich (u mnie permanentnie lekceważonych) temat
został wyczerpany dodam, że należałoby poprzez wycięcie epilogu skrócić obraz o
kilkanaście minut i wtedy zamiast przesytu na którym zapewne reżyserowi nie
zależy, po seansie zostałby we mnie konstruktywnie pobudzający niedosyt.
Dodatkowo życzyłby sobie docenienia poprzez uhonorowanie licznymi laurami
kreacji Matta Dillona, a tego cholera dotychczas nie widzę, bo jak Trier dla
własnej przyjemności podpadł krytyce, to siłą rzeczy z rozpędu należy także zignorować
genialną kreację Dillona? Na koniec natomiast jeszcze pozwolę się szczerze
zachwycić nad pomysłem przekornego wbicia w tło numeru Davida Bowie’go oraz zuchwale sprowadzić finałową ocenę do użycia wyświechtanego określenia – zajebisty.... polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz