Mam już teraz swoją osobistą faworytkę do oscarowych laurów za pierwszoplanową rolę! Nie jest to
jednak Olivia Colman ani tym bardziej Lady Gaga, chociaż pierwsza w zdecydowanej opinii
koncertowo odegrała postać Królowej Anny, a druga w swoim debiucie sprawiła naprawdę solidną
niespodziankę. W moim odczuciu jednak na statuetkę najbardziej zasłużyła Melissa McCarthy za wyborną, wręcz komedio-dramatyczną rolę zapomnianej pisarki Lee
Israel. Zdaję sobie jednakże sprawę z faktu, iż obrazy, w których zagrały
wymienione powyżej Panie z większym impetem przez kina przeszły i ślad po sobie
pozostawiły bardziej wyraźny. Mimo tego ja akurat kciuki trzymał będę za Melissę
i gorąco wierzył, iż w tym roku triumfy święciło będzie słodko-gorzkie kino reprezentowane
najdoskonalej przez Green Book (urzekający Viggo!), niesłusznie pominiętego w oscarowym rozdaniu The Old Man & the Gun i właśnie Can You Ever
Forgive Me? Oparta na faktach historia zapomnianej, nieco zgorzkniałej pisarki, będącej w dołku zarówno finansowym jak i psychicznym, to wspaniały przykład
pięknego kina w starym dobrym stylu. Takiej klasycznej nostalgicznej ballady, pełnej zarówno smutku jak i poczucia humoru. Urokliwie podanej wizualnie, bo
zatopionej w brunatnej kolorystyce – z wyczuciem estetycznym odpowiednio przycieniowanej i przydymionej. W atmosferze muzycznych standardów jazzowych i swingowych, w
dodatku z uroczym wykorzystaniem charakterystycznych właściwości i cech
skrytego, drugiego (tego intelektualnego) życia Nowego Jorku. Can You Ever
Forgive Me? to rozkosz dla oczu, uszu i intelektu, to cudownie ukazany dziennik z życiowej podróży w obrębie kilku przecznic - od
mieszkania do pubu, biblioteki, antykwariatu i z powrotem. Jak wspomniałem wcześniej, słodko-gorzka ballada o życiu prawdziwym gdzieś na uboczu.
Chwilowo udanej próbie odbicia się od dna, odnalezieniu inspiracji i sposobu na
wykorzystanie własnego talentu. Wyplątanie się z depresyjnej spirali poprzez „artystyczne”
działanie i trudną przyjaźń. Marielle Heller zaproponowała hipnotyzujący powrót do korzeni, zrobiła z intuicją piękne liryczne kino skupione na człowieku, z newralgicznym,
lecz absolutnie nie pryncypialnym wątkiem natury kryminalnej i tym samym ściągnęła na siebie moją bardziej wzmożoną uwagę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz