Czarno białe filmy
posiadają wyjątkowo nasycony wizualnymi doznaniami klimat, póki jednak na starcie już nie
spieprzy go jakiś kiepski netfilxowy lektor. Tym razem jednak głos czytający to doskonale znane brzmienie, które dodaje, a nie odbiera produkcji atmosfery. Donoszę od początku, iż bardzo
przypadła mi do gustu ta pasji pełna węgierska robota, której fabuła osnuta
została wokół rdzenia, jakim kulisy powstawania mega produkcji hollywoodzkiej z
lat czterdziestych - tytułu po latach urosłego do statusu kultowego.
Romantyczna Casablanca, bo ona bohaterem tła, to klasa sama w sobie i wszystko co o niej przez wszystkie lata napisano to prawda. Który jednak z jej
wielbicieli do tej pory wiedział, że (i tutaj po seansie wpiszcie sobie czego
się dowiedzieliście) ile ciekawych kontekstów jej geneza zawiera. Casablanca
to akurat jedno, a drugie co równie interesujące, to fundamentalne dla tej biograficznej opowieści odkrywanie postaci Michaela Curtiza (właściwie Manó Kaminera) - człowieka odpowiedzialnego za jej finałowy
kształt. Osobowości tajemniczej, o wyrazistej charakterystyce łączącej sprawnie spore
ambicje i arogancki styl bycia – której zagmatwanej historii życia co zrozumiałe Tamas Yvan Topolanszky nie odkrył dla widza w całej możliwej okazałości. Zatem kto lubi drążyć,
niech sobie tej przyjemności nie odmawia. Ja ze swojej strony polecam gorąco
tą naturalnie okrojoną do podsycających fascynację faktów klimatyczną biografię, jeśli nawet niczym wyjątkowym prócz zakulisowych
ciekawostek nie zaskakuje i zwyczajnie jeśli sukcesywnie urzeka, to czyni to dość prostymi metodami, nawiązując
bezpośrednio fakturą formy do może już archaicznej, ale wciąż czarującej ulotną magią tonacji czerni i bieli oraz kombinacji jazzu i dymu papierosowego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz