Klimatyczna prowincjonalna
Ameryka, na swój surowy sposób urocza, z ludźmi z krwi i kości - zahartowanymi
ciężkim życiem w wymagających warunkach. Miejsce akcji już na starcie mnie
urzekło, a temat tej historii dodatkowo wielką sympatię wzbudził. Dwóch
uciekinierów, outsiderów o różnej przeszłości i różnych powodach, które ich osobne
ucieczki spowodowały. Finalnie jednak zbiegiem okoliczności wspólnie południowo-wschodnim wybrzeżem Stanów Zjednoczonych podróżują (chyba Karolina Południowa), aby spełnić MAŁE marzenie, pozwolić
jednemu z nich stanąć oko w oko ze swoim WIELKIM bohaterem. Tak, brzmi to może banalnie, ale ta prosta historia to redneckowe kino drogi w uroczym kameralnym wydaniu traktuje o rzeczach prawdziwych, a przez to niezwykle ważkich.
Z dojrzałością i poczuciem humoru snuje balladę o ludziach bez lanserskiej pozy - o ich szczerości
i oddaniu, o przyjaźni szorstkiej, wykutej w trudzie i sprawdzonej, a przez to
trwalej jak liofilizowane żarcie. Jest też jeszcze jedno do wyróżnienia, to
kwestia obsady, bo tak jak w pierwszej kolejności Zack grający Zaka jest po prostu rozbrajająco prawdziwy, a Bruce Dern w epizodycznej roli należący szczególnie obecnie do
moich faworytów (czy też Thomas Haden Church, na zawsze pozostający dla mnie Lowellem ze Skrzydeł), tak Shia LaBeouf coraz częściej dzięki doskonale dokonywanym wyborom
kreacji akceptację dla swoich ról nabywa, to wreszcie czarująca urodą córka Melanie Griffith
i Dona Johnsona potrafi także pięknym duchem skraść serce. Poruszające w założeniach i realizacji, bogate emocjami feel good movie niedzielnym popołudniem obejrzałem. Mimo że pewnie przez pryzmat dzisiejszej epidemii egoizmu naiwne, to z miejsca awansujące w moim prywatnym rankingu do jednego z największych zaskoczeń obecnego sezony filmowego i faworytów gatunku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz