piątek, 12 czerwca 2020

Amorphis - Eclipse (2006)




Po sporych sukcesach z początku lat dziewięćdziesiątych Amorphis bladł stopniowo, choć miewał momenty interesujące, które aż tak wyraźnie nie świadczyły (Tuonela, Am Universum) o zamykaniu się w formule bez przeszłości. Nawet gdy kończący współpracę z Pasi Koskinenem Far from the Sun nie był kompletnym niewypałem, to jednak czuć od niego było, że brak chemii pomiędzy wokalistą, a resztą składu nie wróży grupie świetlanej przyszłości. Stąd pojawienie się wraz z wydaniem Eclipse nowego członka na pokładzie odebrałem jako rozsądne nowe otwarcie, tym bardziej iż Amorphis zasilony został frontmanem z pokaźnymi możliwościami głosowymi. Siła gardła Tomi'ego Joutsena nie podlega myślę dyskusji, a charakterystyczne już dotąd interpretacje numerów (czyste wokalizy wspomagane growlem), nie straciły w nowej konfiguracji personalnej na jakości i wyrazistości. Tyle, że same kompozycje napisane wówczas przez sprawdzony team sprawiły, że Amorphis poszedł najprostszą z dróg możliwych - rozpoczynając trwającą do dzisiaj konsumpcję własnego ogona. Ograbili też tym samym Finowie własną twórczość z subtelności i rockowej lekkości znanej z tandemu Tuopnela/Am Universum, na rzecz konkretnej mocy kapitalnie ukręconego soundu i schematycznego powtarzania fraz na jedno kopyto. Fakt, takie "buty" jak Leave Scars, Born from Fire, Perkele (The God of Fire), Same Flesh, czy otwierający z impetem stawkę Two Moons kopią po zadzie znakomicie, a wykorzystane w nich folklorystyczne inklinacje (ach ta fińska muzyka ludowa :)), doświadczają proste konstrukcje więcej niż odrobiną klimatycznej egzotycznej melodyjności. Mimo wszystko trąci ta filozofia zbytnią prostotą aranżacyjną - we własnym sosie rozmemłując nową szansę. Darząc jednak Eclipse (spośród albumów nagranych z Joutsenem) sympatią największą, to nie napiszę, iż jest on czymś więcej niż wyłącznie świetnym, ale maksymalnie rzemieślniczym wyrobem. Cenię w nim tą pełnię życia, chwytliwość wespół z rzeczoną dynamiką i ze świetnie ukręconym epickim brzmieniem, ale z perspektywy lat minionych słyszę, że był Eclipse początkiem końca jeszcze podwówczas rokującego zespołu - schyłkiem ciekawego pomysłu na siebie, kresem poszukiwań. Osiadł wtedy Amorphis na mieliźnie, skąd do dzisiaj nie chce być może z własnej woli się wydostać. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj