Uradowany już byłem w chwili gdy internet donosił, że Protest the Hero z pełnowymiarowym studyjnym krążkiem w połowie 2020-ego roku powróci, bowiem czekając od długich siedmiu lat oraz w międzyczasie stykając się z dość mało optymistycznymi wieściami z obozu grupy, obawiałem się mocno o ich dalszy los - włącznie z możliwością zarzucenia ostatecznego działalności. Wydany własnym sumptem w okolicach końca 2016-ego roku (z tego co pamiętam po zorganizowaniu zbiórki w sieci) mini album Pacific Myth udowadniał, że talentu i pomysłów im nie brakuje i jakości mu chłopaki nie poskąpili - ale jedno kwestia artystycznej kondycji, drugie problemy natury obiektywnej, więc różnie mogło być. Teraz już od kilku dni znam sprawę z autopsji, wiem zatem iż piąty długograj w historii wesołych Kanadyjczyków pęka w szwach od ferii motywów, plamy nie dając i dostarczając kolejnego znakomitego materiału w charakterystycznym dla nich rozbuchanym stylu. Palimpsest jest pięknie rozmarzony, a nawet romantycznie uduchowiony w ultra melodyjnych refrenach czy w kilku przypadkach arcy miłych dla ucha zamykających kompozycje frazach. Gdzieś pomiędzy energetyczne kawałki powbijano quasi orkiestracyjne miniaturki, świetnie kontrastujące z niezwykle żywymi strukturami głównych wątków pozostałych bodajże dziesięciu utworów. Może szkoda (a może nie), że zawartość poprzedniego mini nie została chociaż po części zagospodarowana (ale niby po co?) na najnowszym wydawnictwie, a ten jeden może dwa świeże numery o mniej wyrazistej pajęczynie finezyjnych zagrywek nie ustąpiły im miejsca. W tym jest drobny minus Palimpsest, że zdaje się materiałem jeszcze silniej przesiąkniętym chwytliwością (ze złudnie symfonicznym zacięciem) od Violition, a mnie brakuje od czasu właśnie wydania wspomnianego nieco więcej technicznego pierdolnięcia, nie oglądającego się na walory umelodyjniające. To są jednak życzenia na przyszłość, a ta może przynieść większe zmiany (powinna), albo powolna ewolucja trwać będzie, bądź (czego sobie nie życzę), Protest the Hero zaginie z przyczyn praktycznych - bo na ile to popularne granie? Na razie mimo wszystko nie ma co sięgać zbyt daleko poza widnokrąg i radować się póki jest okazja, że goście pozostają zdeterminowani i naładowani pozytywną energią wciąż serwując z powodzeniem gęste przestrzenne aranżacje z kluczowymi manewrami wiosłowymi i tą jedyną w swoim rodzaju wokalną ekwilibrystyką kapitalnego Rody Walkera. Podkreślę jednak, że chciałby aby ci "motherfuckers" pozwolili sobie na bycie jeszcze bardziej "crazy". :) Bo mają na to papiery!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz