Nie bardzo rozumiem
jaki jest większy sens robienia tego rodzaju survivalowego kina, kiedy całość opowieści
sprowadza się wyłącznie do samotnego starcia bohatera z żywiołem. I tak sobie
teraz przypominam, że kiedy na przykład Cast Away Spielberga oprócz „robinsonowskiej”
idei, miał też coś więcej do przekazania, to akurat All is Lost można cenić
przede wszystkim za całkiem skuteczne przytrzymanie przed ekranem dzięki
przekonującej roli Redforda, udanej pracy operatorskiej (celnie współgrającej z
bardzo dobrymi efektami specjalnymi) i mimo mojego narzekania oczywiście
pośrednio świetnej kierowniczej ręki Chandora. Niestety sens i przesłanie to
banał, sprowadzony do postaci niczym nie zaskakującego instynktu przetrwania w
obliczu ekstremalnej sytuacji. Niemal niemy film oglądało się jednak więcej niż
znośnie, lecz jak staram się podkreślić bez większych emocji, bo
przewidywalność akcji nie dała szans na przeżycie większej kinowej przygody. I
tylko bezdyskusyjnie piękne zdjęcia błękitu oceanu naturalnie zachwycały.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz