piątek, 19 lipca 2024

Finding Forrester / Szukając siebie (2000) - Gus Van Sant

 

Jak widzę Seana Connery’ego u Gusa Van Santa w udramatyzowanej obyczajówce, wówczas jakiś rodzaj zaskoczenia odczuwam, bowiem aktor to legenda, jednak kojarzony ze zdecydowanie innym repertuarem. Pierwszy Bond przede wszystkim, potem role raczej niekoniecznie przekonujące krytyków, gdyż w produkcjach nie bardzo wybitnych i wreszcie kiedy broda już była siwa, kreacje mentorów, w których zaczął się naprawdę dobrze odnajdywać. Jednako mentor w Nieśmiertelnym, ojciec Indiany Jonesa, bądź Jim Malone z Nietykalnych, to w kinie umówmy się rozrywkowym, bądź po prostu w kinie akcji występy, a nie role stricte dramatyczne z intelektualnymi ambicjami do pogłębionego podumania. Akurat Connery w Szukając siebie, to też człowiek wiedza z imponującym erudycyjnym zapleczem (ktoś akurat podobny do Wilhelma z Baskerville z wybornego Imienia róży), tylko Van Sant to nie spec od wizualnej widowiskowości, a fachowiec z zupełnie innego gatunkowego obszaru. Stąd się dziwie gdy właśnie hollywoodzki Holender Conner’yego sobie w obsadzie wymyślił i jestem mile zaskoczony, choć do kanonu osobistego Szukając siebie nie wpiszę, że ten „eksperyment” się udał i aktor teoretycznie jednej lub dwóch góra form wyrazu daje tu dojrzały koncert aktorski, rzecz jasna w granicach rozpoznawalności własnego stylu i możliwości. Jest Connery dobry i chociaż nie jest to najbardziej głośny reżyserski przykład pracy faceta odpowiedzialnego za takie dzieła jak hmmm… (jeśli to czytacie, to myślę iż je znacie), prezentuje Van Sant bardzo rzetelnie i wdzięcznie historię czarnego dzieciaka z basketowym bakcylem i z trudnej dzielnicy, który to zaprzyjaźniania się z emerytowanym literatem, a ten skrytemu wrażliwemu smarkaczowi z potencjałem intelektualnym i marzeniami o pisarstwie imponuje. To dwa rożne światy, a między nimi chemia, jakby to nie była trudna zasadniczo relacja. Młody i stary poza tym, biały i czarny, a za nimi stojące rożne życiowe doświadczenia. Tak czy inaczej, w filmografii Van Santa raczej jeden z tych najbardziej konwencjonalnych i bezpiecznych filmów. Kompletnie bez jakichkolwiek formalnych fajerwerków, natomiast z bardzo sympatyczną i optymistyczną aurą. Żaden hit sprzed lat, bo bym o jego istnieniu wiedział już prawie od cwierćwiecza, a tak trafiłem na seans akurat teraz za sprawą przypadku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj