poniedziałek, 15 lipca 2024

Alcest - Les Chants De L'Aurore (2024)

 

Dzień dobry, witam i cieszę się że kogoś tu goszczę, ale generalnie nie cieszę się tym co na nowej płycie Alcest muzycznie mi proponuję, a miałem ponad dwa tygodnie czasu na ewentualną zmianę zdania jakie tuż po dziewiczym odsłuchu chyba wyraźnie stanowczo i nieodwołalnie sobie zbudowałem. Bowiem Les Chants De L'Aurore mnie niemożebnie wymęczyło za pierwszym razem i za każdym następnym (przyznaję było ich jak na powyższą sytuację naturalnie niewiele), kiedy trudno było mi do końca albumu wytrzymać, chyba że zmęczenie dniem zrobiło swoje i podczas odsłuchu przysypiałem. Wówczas przyznaję album kręcił się od startu do mety i wprowadzał mnie w stan akurat odpoczynkowi nieprzeszkadzający. Na granicy snu i jawy Les Chants De L'Aurore jest znośny, a wręcz bardzo milusi, ale gdy poświęcić mu uwagę z pełną koncentracją na szczegółach związanych z aranżacjami, to zrazu dociera do człowieka, iż korzysta się tutaj ze schematów jakie momentalnie nużą, a ten marzycielski charakter muzyki Alcest stając się jej kluczowym i tak silnie wyeksponowanym składnikiem jest na dłuższą metę wręcz straszliwie trudnym do zniesienia. Ja rozumiem iż charakter "bajkowej" nuty Alcest zawsze i nawet na poprzedniczce Les Chants De L'Aurore niemal kompletnie opanowywał całość i dominował nad udanymi próbami urozmaicania "jasności" mrokiem, ale jednak "ścieranie" się tychże powodowało, iż najzwyczajniej Spiritual Instinct wypadał znacznie ciekawiej, a przede wszystkim nie męczył jako forma albumu. Najnowszy krążek jest rzecz jasna na swój sposób piękny, gdyż jest w tej melodyjnej formule eterycznej pierwiastek emocjonalny - jest co rusz wzrusz i takie inne dla faceta może lekko wstydliwe konsekwencje bycia uczuciowym, lecz nie ma prawie w ogóle momentów (przepraszam - środkowa i finałowa część L'Enfant de la Lune urzeka - tak urzeka), jakie w sensie pomysłu i instrumentalnej finezji by mnie tak przekonały, a tym fajniej gdyby były i PORWAŁY. Wszystkie numery ogólnie zlewają się w jedną homogeniczną kompozycję, a jeśli coś się częściej wyróżnia, to raczej na minus, bo przez własną przesadną przesłodkości naturę jest nieznośne. Może gdyby słuchać w stanie półświadomości, bądź jako single, co najwyżej w parach, to myślę iż byłbym mniej krytyczny. Czterdzieści trzy minuty na świeżo, bez zamykania oczu i ziewania już u mnie nie przejdą. 

P.S. Mogę utyskiwać, mogę też próbować znaleźć zasadniczo na siłę pozytywy, ale mogę też zauważyć na stówę że te fragmenty wyróżnione oraz obrazek z koperty i stworzony w podobnej konwencji animowany teledysk do L'Envo robią mojej duszy dobrze. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj