Już od pierwszych taktów żywioł
uwolniony uderza z siłą huraganu, młóci bezlitośnie gitarową ekspresją i
rytmiczną kanonadą. Tak w skrócie można by opisać to, co wylewa się z głośników na starcie albumu za
pośrednictwem numeru Imperium. W 2003 roku kiedy to krążek pojawił się na
rynku był niemałym zaskoczeniem, chociaż już Supercharger sugerował powrót do
cięższego łojenia. Jednak kiedy poprzedniczka jedynie na motorycznym nieco
topornym ciężarze się opierała, to Through the Ashes of Empires łaczyła w kapitalny sposób wszelkie
cechy jakie do niej kojarzone dźwiękowo z Machine Head były. Zatem mamy tutaj
solidnym groov'em podbijane miażdżenie riffem znane z początków kariery, rytmy
zainfekowane nu metalową falą jakiej w połowie lat 90-tych ekipa Robba Flynna
się poddała, jak i aranżacyjne progresywne niemal zacięcie, które eksploduje w
pełni za cztery lata wraz z The Blackening. Taka mieszanka wybuchowa tutaj
sednem, koktajlem molotova eksplodującym skutecznie. Świeżość w podejściu do
materii jaka dla wielu ówcześnie dosyć archaiczną się zdawała największym
atutem krążka. W symbiozie idealnej egzystujące interesujące pomysły wraz z
atrakcyjnymi fajerwerkami i sztuczkami oraz perfekcją wykonawczą sięgającą
często niemal porywającej wirtuozerii - szczególnie intensywnej w przypadku
potężnego bębnienia Dave’a McClaina. To zarówno efektowne jak i efektywne
rozdanie w dyskografii kapeli, w pamięć zapadające przez pryzmat całościowego
wrażenia, jak i samych poszczególnych kawałków, wśród których zamykający epicki,
precyzyjnie napięcie stopniujący Descend the Shades of Night karze szacunek tym
amerykanom oddać oraz przede wszystkim wspomniany na starcie otwieracz w
postaci Imperium promowany dynamicznie, nowatorsko zmontowanym klipem. Wyborny to obrazek nawet z perspektywy już
dziesięciu lat od powstania, idealnie współgrający z intensywną kompozycją. Gdy
na początku dziesiątej dekady XX wieku w metalowym biznesie się pojawili,
niemałe zamieszanie debiutem wśród czołówki nowoczesnego jazgotu ich udziałem
się stało. Jednak pomimo sporej do nich sympatii dopiero za sprawą tej
produkcji prawdziwą bombą kaloryczną mnie tuczyć zaczęli. Sztuka niecodzienna
im się bowiem udała, taka z rzadka miejsce mająca - w moim przekonaniu
wydestylowali z własnego stylu bogatą esencję kopiącej mocy, by uszlachetnić ją
szeroką gamą kunsztownych rozwiązań.
Dzięki temu procesowi Through the Ashes of Empires na stałe do kanonu konwencji
się wbiło na powrót przywracając u wielu fanów wiarę, iż Machine Head nadal
rozwojową ekipą być może. Tą tendencję do dzisiaj wydają się podtrzymywać – zapewne nowych lądów odkrywać im się nie zdarza, jednak na pograniczu
rzemieślniczej precyzji i artystycznego polotu kolejne dwa świetne krążki do dzisiaj wypracowali.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz