Powracanie do klasyków, to jak podróż w czasie do chwil konkretnych. To niezwykłe, ale produkcje takie otwierają jakby portal, którym przenoszę się do nich. Namacalne wyjątkowo odczucie zmysłowe tamtych chwil przynoszą, szansę na chwile refleksji dają. A że nierzadko tęsknie do szczenięcych lat, często też powracam do tych wyjątkowych obrazów. Problem jednak w tym, że realnej perspektywy wieku nie zmienię - ewolucja, rozwój, dojrzałość prym wiodą i to co kiedyś kręciło, porywało dziś już czynić tego nie musi. Akurat w przypadku Kasyna odczucie rozczarowania nie występuje, tylko i wyłącznie wśród latami obeznanych wątków smaczki odnajduje pierwotnie nie dostrzegane. Wyjątkowa narracja w zasadniczej części muzyką prowadzona, standardami z epoki przepełniona, dla mnie naczelną zaletą tej pasjonującej opowieści o chciwości, przyjaźni i zaufaniu. Co tu ględzić, na kolana paść trzeba, gdyż dzieło to we wszystkich detalach doskonałe, godne wszelkich zachwytów. To ekscytująca przygoda z istotą kina, perfekcyjną koegzystencją obrazu, muzyki, aktorskiej biegłości i atrakcyjnej historii. Kontrowersyjnie na koniec będzie! Prawdę mówiąc, gdybym był człowiekiem kultu w jednostkach charyzmatycznych poszukującym, prędzej do półbogów w świecie kina i muzyki bym się modlił, oni przynajmniej realne, nie mityczne zasługi posiadają.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz