To już ponad pięć lat minęło od wydania dziewiczej solowej próby tego charakterystycznego wokalisty. Zatem dodając, iż w 2010 ostatni wytop stali szlachetnej Nevermore poczyniło i niewiele wskazuje na szansę ponownego powrotu do systematycznego surówki spustu (gdyż wkrótce po wydaniu The Obsidian Conspiracy skład formacji się posypał), toteż tęsknie już za świeżym produktem z przepony Dane'a płynącym i czekam z niecierpliwością na nowe otwarcie zmartwychwstałego Sanctuary oraz być może dwójkę jego solową. Debiut bardzo udaną płytą się wówczas okazał, taką bardziej płynną, mniej szarpaną niż krążki macierzystej formacji. Więcej na nim przestrzeni, skrojony on ze świetnych riffów, przebojowego szlifu aranżacyjnego i specyficznej głębokiej wokalnej ekspresji. Wszystko w odpowiednich proporcjach tu podane, takie maksymalnie profesjonalne, bez rozwiązań na siłę mających tworzyć nową, oryginalną jakość. Bazą doświadczenie w branży, instrumentalna biegłość i umiejętność uformowania interesującej wyróżniającej się bryły z oczywistym szacunkiem dla maniery wokalnej. Tutaj nawet cover The Sisters of Mercy idealnie wtłoczony w ramy stylu, funkcjonujący niczym autorski produkt. Faktem niezaprzeczalnym o atrakcyjności finalnej produkcji decydującym, udział w jego powstawaniu Petera Wichersa - typa krojącego hity dla ansamblu pod szyldem Soilwork. Ten jego nośny styl komponowania kapitalnie współgrał z pomysłami Dane'a, a brzmienie ukręcone idealnie uwypukliło wszelkie ich walory. Życzyłbym sobie w takim razie aby ich współpraca kontynuowana była, bo chemia jak słychać na Praises to the War Machine między nimi wyjątkowe dźwięki wykreowała. Szanse na nią węsze spore, gdyż Warrel Dane utrzymuje Nevermore w hibernacji, a Wichers ostatnio z Soilwork powtórnie się rozstał. Czas więc teraz na petardę od Sanctuary i mam nadzieje drugi cios solowy!
P.S. Tak zerkam sobie na pozostałe nazwiska zaangażowane w hymny pochwalne dla wojennej maszyny i zaiste fachowcy to zacni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz