Steven Spielberg to bez najmniejszych wątpliwości w
Hollywood człowiek instytucja, zatem nominacje do Oscara z obowiązku mu są
przyznawane, szczególnie gdy kręcona przez niego produkcja pełna tematycznie typowego amerykańskiego nadęcia. Wtedy to pojawiają się pytania w środowisku filmowym, czy one
wynikiem jedynie posiadanego nazwiska i statusu czy może ich pochodzenie
związane z jakością jaką w konkretnym przypadku obraz stworzony reprezentuje.
Lincoln w moim przekonaniu nie przynosi jednoznacznej odpowiedzi, bo i z
pewnością zarówno tematyka jak i sam obraz szczególnie ważny dla obywateli tej
różnorodnej hybrydy Ameryką potocznie nazywanej. Ale i od strony technicznej to
kinematograficzny wzór profesjonalizmu. Absolutnie nie ma się do
czego przyczepić – zwyczajnie ogromne doświadczenie procentuje. Zdjęcia,
scenografia, kostiumy czy charakteryzacja o jakości wybornej. I co w tym
konkretnym przypadku istotne w górę w kwestii wrażenia ciągną go
niezaprzeczalnie fenomenalne kreacje aktorskie Daniela Day-Lewisa jak i całej
plejady wyśmienitych ról drugoplanowych, jakie udziałem Sally Field, Tommy Lee
Jonesa, Davida Strathairna czy Hala Holbrooka. Jest rozmach ale i
sporo szlachetnej klasycznej teatralnej maniery, dialogów w anturażu szerokiej,
bogatej sceny. Pełnego skupienia produkcja Spielberga wymaga, szczególnie gdy
historia Stanów Zjednoczonych dla widza nieznana, lub jedynie fragmentarycznie
liźnięta. Polityczne rozgrywki tu główną osią wydarzeń, rodzaj gry strategicznej jakie
działania postaci kluczowych przypominają. Tylko tu kupczenie, przekupstwo, można by
rzec brudna polityka i niecna strategia dla szczytnego celu – jak określono
„korupcja wspierana przez najuczciwszego z Amerykanów”. Gdzieś na marginesie jednak o wartości istotnej tutaj także relacje Abrahama Lincolna z żoną i
synami pokazane w pełnych emocji scenach. W poważnym temacie nie omieszkał
Spielberg też wtłoczyć odrobiny humoru,
takiej nutki żartobliwej ożywiającej pewną jednostajną, a przez to trochę monotonną narrację. Niestety wadą tego obrazu
zbytni patos w wielu scenach się sączący, taki co tą charakterystyczną dla
Amerykanów przypadłość sprowadza do drażniącej niestety maniery. I jak tu
całościowo ocenić tą super produkcję? Myślę że należałoby się wszelako
wznieść ponad pewną perspektywę, bo jeśli przykładowo Lista Schindlera
uznawana nie tylko przeze mnie za arcydzieło, ten podniosły klimat końcówki
posiadała, a nie zmienił on pochlebnej opinii, to zbytnio napompowane finałowe sceny z Lincolna też powinienem
podobnie potraktować. Nie zrównuje jednako obu produkcji, bo obraz o holocauście
wstrząsnął mną bezwzględnie, a losy ustawy znoszącej niewolnictwo bardziej
takie w wersji light podane. Zwyczajnie uważam, że powinienem być wobec
ostatniej mistrza produkcji uczciwy – i tak czynię.
Dobry, ale zbyt patetyczny nawet jak na Spielberga. :)
OdpowiedzUsuńJankeska natura. ;)
Usuń