Oscarowi Spadkobiercy z 2011 mnie nie przekonali i dziwiłem się okrutnie jakim cudem tyle nagród zebrali. Dlatego też jakoś nie wyrywałem się by starsze produkcje Payne'a obejrzeć, chociaż odrobinę nęciły honory jakimi przez krytykę obdarzane - szczególnie Bezdroża z dwoma Złotymi Globami. I nadszedł dzień kiedy gdzieś pomiędzy nowościami, zaległościami i powtórnie odświeżanymi klasykami czas znalazłem dla tego obrazu. I jakie wrażenia? Już śpieszę donieść - nieszczególne, szału nie ma. Ot klasyczna obyczajówka, z płaskim trochę wątkiem dramatycznym i od czasu do czasu dobrym humorem. Taka po trosze zwariowana, po części nostalgiczna, na równi gorzka co zabawna, w lekkim tonie podana. I ten wątek z winem związany, jakby druga oś obok samej podróży w sensie oczyszczenia i terapeutycznego waloru oddziaływania nowych relacji, pozbawionych traumy i zaszłości, uwalniających od ciężaru porzucenia i bezradności. Dwóch facetów i chyba pozornie tylko dwa zupełnie inne bieguny.
P.S.1 Nasuwało mi się określenie liryczna, jednak zrezygnowałem z niego przez wzgląd na scenę z biegnącym grubasem - w niej nie było niczego lirycznego!
P.S.2 W moich oczach Thomas Haden Church nigdy nie uwolni się od kultowej roli Lowella. Taki typowy syndrom roli charakterystycznej!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz