Kubrick
w nadęciu się zatracił – symfonię dźwięku i obrazu stworzył, bez granic, bez
kompromisów z pełną premedytacją pogwałcił niemal wszelkie w ówczesnym kinie
funkcjonujące zasady. Półgodzinne preludium, a potem cyklicznie
przeplatające się sekwencje w miarę konwencjonalnej formy z poetyckimi czy
transowymi obrazami. Skupił się na detalach, efektach prostych, lecz
innowacyjnych, sztuczkach operatorskich, takich popisach czysto technicznej
lanserki - na równi z intelektualną zagadką monolitu, będących osią produkcji.
Klei zawzięcie te odsłony, nadyma formę z pełną powagą i przesadza
niestety. Ale Kubrick to przecież
czysta awangarda, można go nie rozumieć, a lubić (lans), można rozumieć i nie lubić
(przekora), można nie chcieć zrozumieć by nadal lubić, można chcieć zrozumieć by przestać lubić i oczywiście rozumieć
i lubić, co jest rzadkie w rzeczywistości, a częste w przypadku budowania
własnego intelektualnego wizerunku. Ja w przypadku Odysei NADAL nie potrafię
się zdecydować, której opcji jestem przykładem. :)
P.S. Skomplikowany charakter zdania o lubieniu, nawet w części nie sięga poziomu zagmatwania Odysei.
P.S. Skomplikowany charakter zdania o lubieniu, nawet w części nie sięga poziomu zagmatwania Odysei.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz