Idzie
Garcia za ciosem, bo jeszcze nie do końca wyschła farba na debiutanckim longu
Vista Chino, a już wokalna legenda z solowym albumem na rynek się wbija. I robi
to bardzo udanie, bo to, co na s/t zamieszczone w żadnym wypadku wstydu nie
przynosi. Jest w stu procentach tak jak można było się spodziewać.
Charakterystyczna maniera głosowa Garcii idealnie została wpleciona w stonerowo
rockowe kompozycje, dając przyjemność obcowania z muzyką może nieporywającą,
ale z pewnością satysfakcjonującą. Znajduję tu zarówno momenty, które mocniej
krew w żyły wpompowują, jak i sporo oczywistych autocytatów z dotychczasowej
kariery. Nie jest rzecz jasna odkrywczo, bo i tak zakładam w założeniach być
nie miało. One zapewne wokół stworzenia fajnej nieprzekombinowanej rockowej
płyty oscylowały. Misja zakończona sukcesem, jeśli przyjąć, że miarą jego
uznanie, a nie sława. To przecież jasne, że temu weteranowi nie w głowie
celebrycka pompa, tylko twórcza samorealizacja w tym, co doskonale czuje i
kapitalnie wykonuje. Ten album to bardzo przyjemna porcja rocka na
stonerowo-bluesowych fundamentach, do potupania nóżką i pomachania bańką. Odprężającego
spędzenia czasu, w domu, w samochodzie, w barze, wszędzie. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz