To naturalne, że obcując w przytłaczającej większości z dynamiczną czy
intensywną w formie gitarową muzą, trzeba od czasu do czasu, w kontraście rzecz jasna dopuścić do słuchu dźwięki zdecydowanie bardziej spokojne i subtelne. Nie
znaczy to że one gorsze, bo fundamentu mojej muzycznej pasji nie stanowią, one
wyłącznie inne, a ich znaczna odmienność w kontrze do rasowego
metalowo-rockowego łojenia w tych chwilach przesytu zbawienna. Jakiś czas temu
wraz z wydaniem 21 Adele mnie ze świata gitarowego młócenia zaczęła wyrywać i
do dnia dzisiejszego systematycznie to z powodzeniem czyni. Teraz jednak ma
wsparcie godne własnej klasy, bowiem chwilę po wydaniu kilkuutworowego mini
gość, co się Hozier każe nazywać z pełnowymiarowym debiutem na rynek muzyczny
wkracza. Nie przypadkowo rzecz jasna o jaśnie panującej Adele wspominam, bo
Hozier to dla mnie taki męski odpowiednik tej wspaniałej wokalistki. Zarówno
mam tu na myśli świetny warsztat, jak i talent kompozytorski oraz muzyczną
nisze, w której się odnajdują. W miejscu gdzie spotyka się bluesowa
nostalgiczna tonacja z soulowym pięknem zakotwiczyli. W tej zatoce im
najwygodniej, a powiew świeżości w postaci licznych kunsztownych ingrediencji
uatrakcyjnia ich przekaz. Popowa chwytliwość, trochę ciepłego reggae,
pulsującej wibracji wprost z funky pochodzącej oraz balladowo-folkowa poetyka w
niezwykle spójnej i wieloinspiracyjnej całości zamknięta. Brak na debiucie
Hoziera jakiegokolwiek potknięcia, nie doszukałem się na nim żadnej fałszywej
nuty nie mówiąc już o jakiejś kompozycji, którą wypełniaczem można by nazwać, a
przecież album ten w wersji luksusowej to aż 17 numerów, czyli ponad
siedemdziesiąt minut kapitalnej dźwiękowej strawy. W całości jak i w każdym z
osobna utworze masa emocji w prostej, ale niebanalnej formie zaklętych. To jest
talent, to jest odkrycie – to jest sztuka by bez rewolucyjnych rozwiązań, jednocześnie tak intrygujący i tak zwyczajnie bardzo przyjemny album nagrać.
Teraz już wiem, czego będę słuchał gdy konkretne riffy, wizjonerskie
eksperymenty czy przebogate formy mi się przejedzą. Hozier do Adele dołącza, a ja spokojny o
wartościowe urozmaicenie w płytotece jestem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz