środa, 8 października 2014

Brazil (1985) - Terry Gilliam




Społeczeństwo – organizm, władza – system, biurokracja – kontrola, człowiek – tryb w maszynie, procedury – sformalizowana niewola. Proste i sugestywne hasła wkręcone w wir swoistego ADHD wyobraźni, jakie Gilliam od zawsze prezentuje. Steampunkowe dekoracje w świecie wszechogarniającej szarości, przerysowane postaci, wśród których normalność jest ewenementem. Jednostka niepokorna walczy próbuje wyrwać się z tej mielizny, tego bezdusznego, antyludzkiego koszmaru. Skazana jest jednak na klęskę, to system finalnie dominacje potwierdza, a ona bezradnie w wirtualnej ułudzie osiada. W brud alegorii, przenośni, mostów poprzerzucanych pomiędzy produktem wyobraźni Gilliama, a realną rzeczywistością. Masa do wychwycenia i zinterpretowania, a czasu na reakcje brak, bo ten obraz gna, pędzi, bucha, dmucha, łomoce i niestety GLĘDZI. Szaleństwo wizualne przygniata, od przesytu głowa boli, lub wulgarniej – co za dużo to i świnia nie zeżre. To strasznie męczące doświadczenie było, rodzaj tortury w efekciarskim rollercoasterze. Przykro mi to pisać, ale jak rzecze slogan reklamowy z plakatu. "prawda mnie wyzwoli" stąd odwagę w sobie znalazłem by szczerą refleksję spisać. Niestety Gilliam jak Coenowie, gdy są bardziej stonowani, mniej odjechani to zawsze klękam przed obliczem ich dzieł, gdy jednak ponad umiarem swoistego fioła stawiają nie potrafię się do ich nietuzinkowości przekonać. Bliźniacze doświadczenia mam z Gilliamem. :(

P.S. Walorem, dyskusji niepodlegającym obsada, zaznaczę w kolejności wrażenia: Hoskins, De Niro, Pryce, Holm i Palin.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj