Druga pełnometrażowa produkcja Smarzowskiego i jeszcze ówcześnie nadal wyjątkowo świeży efekt jego
surowego kina. Jednym tchem wymieniając, jak Smarzowski kręci to musi być:
bezpośrednio, kontrowersyjnie, bezczelnie, wulgarnie, opryskliwie, brudno, odpychająco, ohydnie, drastycznie, gwałtownie i oczywiście pesymistycznie. Wóda
musi się lać, fekalia intensywnie cuchnąć, a posoka gwałtownie tryskać. Wszelkie
gówno, bagno i plagi w jednym obrazie skumulowane. No i rzecz jasna w przypadku
Domu złego tak jest! Tyle, że niby to samo co w Weselu, ale jakby takie inne,
ubogacone lub używając w tym miejscu specyficznego slangowego wulgaryzmu, dojebane. Forma
na zakładkach przeplatającej się teraźniejszości i przeszłości oparta –
oszczędnie prowadzonej narracji retrospekcji. Z efektem porażającym jaki robi warstwa
dźwiękowa, a precyzyjniej te zimne dysonanse, fałsze i przeraźliwe piski. Wespół z intrygującą fabułą, mroczną zagadką, bo wokół ciemnej strony ludzkiej natury zbudowaną i autentyczną grą aktorską całej gwardii utożsamianych ze Smarzowskim nazwisk, robi piorunujące wrażenie. Daje w ryja, z buta, z kujawiaka, z dyńki poprawia by finalnie nokautować! Mało
kto obecnie w polskim kinie potrafi autorsko i tak zręcznie sugestywną porcję żółci na rodaków wylać, postawić lustro przed oblicze najświętszych z najświętszych buraków i w poczuciu dobrze
wypełnionego zadania obserwować to ich "święte" oburzenie. Przesadza może? Pewnie
tak, ale jaki efekt to przynosi! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz