Teraz dopiero tą obowiązkową zaległość nadrabiam, bo w poszukiwaniu debiutu Aronofsky'ego w internetu przestrzeni na dniach dopiero sukces odnotowałem. Spieszę zatem z ogromnym opóźnieniem donieść, iż wyraźnie czuć tutaj podobieństwo formy do arcydzieła jakim Requiem for a Dream. Te subtelne detale o tym świadczą, których mnóstwo, a które o oryginalności spojrzenia na filmową fakturę świadczą. To jest warsztatowo innowacyjne podejście do tematu nawet ze współczesnej perspektywy i jednocześnie udane zarysowanie stylu w jakim Aronofsky już przy okazji następnego dzieła z przytupem błysnął. Obraz przykuwa uwagę formą i treścią, fascynuje gdy śledzi się zmagania z materią matematycznego geniusza zatraconego w obsesji i paranoi. Tyle, że ta matematyka w świecie liczb zamknięta, zdaje się jedynie pretekstem by naturalną ludzką ciekawość i pretensje do opisania otaczającej nas rzeczywistości ciągiem znaków ukazać - by w szufladkach zjawiska poumieszczać i przede wszystkim starać się mechanizm zrozumieć. Pogoń za wiedzą często niestety człowiekowi rozsądek odbiera, a inteligencja błędnie z mądrością na tej samej płaszczyźnie jest stawiana. Pokora wobec złożoności wszechświata i ludzkiego wpływu na jego funkcjonowanie jest jedynym bezpiecznikiem przed zatraceniem chroniącym. Najczęściej jednak ona przegrywa starcie z wewnętrznym ego napędzającym genialne umysły do przekraczania kolejnych barier, które paradoksalnie seryjnie problemy do rozwiązania mnożą. Pytanie w jakim miejscu dzisiaj byśmy byli, gdyby nie ci niepokorni w obsesji pogrążeni geniusze. Czyżby Aronofsky sugerował by się rozejrzeć i przeprowadzić taki swoisty bilans zysków i strat?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz