poniedziałek, 16 stycznia 2017

Norma Jean - Polar Similar (2016)




Swego czasu Meridional ochoczo katowałem i nawet ta religijna etykietka, jaką grupa posiada nie odpychała, gdy zwyczajnie sama muzyka wystarczająco intensywnie ciekawiła. Trzy lata później kolejny ich album już podobnej Meridional sympatii nie zdołał zaskarbić, stąd Polar Similar świadomie pominąłem. Teraz jednak skuszony rekomendacją, ze sporym czasowym poślizgiem sprawdziłem czy goście się zrehabilitowali, a może i moja ówczesna ocena Wrongdoers była niesprawiedliwa. O tym przy innej okazji, bo oczywiście pomiędzy odsłuchami nowej produkcji, nie omieszkałem kilkukrotnie krążka z 2013-tego roku odsłuchać. Zatem! Z inspiracji pewnym tegorocznym muzycznym podsumowaniem postanowiłem koniec końców sięgnąć po najnowszy album Amerykanów i mam cholera mieszane odczucia, nie mylić z pomieszane w uczuciach. To bez wątpienia bardzo dobry materiał, jeśli brać pod uwagę rejony gdzie spotykają się chwytliwy metalcore z surowym hardcorem i ambitnym mathcorem. Tam właśnie Norma Jean swoje poletko znalazła i zdecydowanie wykonując solidną pracę pozwoliła. by plon był urodzajny. Numery kipią od pomysłów i są doskonale przemyślane, a proporcje pomiędzy przebojowym potencjałem wynikającym z nośnych refrenów i melodyjnych fraz, a progresywnym zacięciem by wielowątkowość w struktury wprowadzać są po aptekarsku zważone. Materiał brzmi odpowiednio masywnie, jest w nim sporo brudu i energetycznej żywiołowości, a tempa zróżnicowane, połamane rytmy nie pozwalają na pojawianie się uczucia obcowania z typowym miałkim, bo schematycznym graniem dla bardziej niż przeciętnie zbuntowanej nastoletniej publiczności. Ja człowiek już wiekowo dojrzały, który na dźwiękowym gruzie zęby sobie już niejednokrotnie nakruszył i jednocześnie osoba posiadająca alergię na przesłodzone zasiewy wplatane bez opamiętania w ciężką gitarową masę nie odczułem, by ta typowo po amerykańsku młodzieżowa maniera wokalna frontmana całkowicie popsuła frapujący wymiar instrumentalny. I tutaj jest właśnie to istotne „ale”, finalne odczucia czyniące mieszanymi. Nie popsuła intrygującego posmaku całkowicie, jednakże siedzi we mnie tak mocno zakorzeniona niechęć do barw głosu podobnych tym jakim dysponuje przykładowo Chester Bennington, ze swego czasu mega popularnego i przereklamowanego Linkin Park, że na dłuższą metę ta cecha nie pozwala mi się cieszyć z obcowania z numerami Normy. Jako urozmaicenie, sporadycznie tak, lecz nie ma takiej opcji, przynajmniej na razie by grupa zyskała taka sympatię, jaką darzę przykładowo Protest The Hero. Niby to zbieżne rejony gatunkowe i w praktycznym wymiarze podobne granie, ale wokalnie to już bajki zupełnie inne. Wiem że to taki detal, urastający w moim przypadku niemal do wymiarów obsesji, ale nie jestem w stanie przejść obok niego zachowując względny dystans. Doceniam w kompozycjach Normy Jean wiele aspektów i drażni mnie ten jeden! To odwrotnie proporcjonalnie do ogólnie spostrzeganego metalcore’a - wiem, że on jako trend już jakiś czas temu sczezł, dokonując żywota nie tylko dla mnie, ale najlepsi w tym Norma Jean, mimo że już nie na pierwszym planie to na szczęście przetrwali.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj