Bardzo szybko, bo zaledwie w odstępie półtorarocznym The Gathering wydaje dwa bardzo różne albumy. Nightime Birds będącego dosłownie kalką Mandylion i właśnie How to Measure a Planet? popychającego grupę daleko w przód w muzycznej ewolucji. To już obiektywnie odległe czasy, bo za rok co absolutnie niewiarygodne krążek ten obchodził będzie kolejny okrągły jubileusz, a mnie wydaje się jakbym dziewicze odsłuchy robił zaledwie wczoraj. To twardy dowód na względność czasu, na sposób jego odbierania zależny od subiektywnego odczuwania siły wspomnień i poddawania się nostalgii. Kierując się tą ostatnią powróciłem na kilkanaście ładnych przesłuchań do albumu z roku 1998-ego i nie byłbym sobą gdybym na łamach NTOTR77 nie podzielił się wrażeniami z tej podróży. Zanim jednak w tonie nostalgicznym, wpierw kilka refleksji, może faktów które równie aktualne niemal dwie dekady temu jak i dzisiaj. Zerwali Holendrzy dzięki How to Measure a Planet? na dobre ze skojarzeniami z gotyckim metalem, nastąpił istotny przełom, bo prócz głosu Anneke niewiele tutaj zostało ze stylu jaki jeszcze półtora roku wcześniej z w miarę zadowalającym sukcesem był kopiowany na Nightime Birds. To w warstwie aranżacyjnej nastąpiły słuszne zmiany, bo oto fundamentem przestały być masywne metalowe riffy, które zmiękczała klawiszowa otulina, a rolę podstawy przejęły misternie tkane struktury, gdzie rola wiosła równorzędna całej gamie elektronicznych zabawek, absolutnie nie kojarzonych z typowym dla gotyku quasi symfonicznym rozpasaniem. Walorem nadrzędnym stało się kapitalne wykorzystanie przestrzeni dla eksperymentalnych brzmień i budowania wielowymiarowych, finezyjnych konstrukcji. Płynących subtelnie i rozwijających konsekwentnie hipnotyzujące tematy pośród masy elektronicznych ornamentów, imitujących obrazowo raz kosmiczne pejzaże, innym razem psychodeliczny trip. Poczuć można od tego momentu w poczynaniach grupy dużą swobodę, brak ciasnych ram, które by ograniczały swobodę ekspresji - pojawiło się w nich sporo transu i błyskotliwej muzycznej erudycji powodujących, iż numery ustawicznie elektryzują. Ówcześnie taki kierunek był dla mnie poniekąd szokiem i z pewnością swego rodzaju wyzwaniem, któremu nie do końca sprostałem - nie w pełni doceniając jego perspektywiczną wartość. Dziś album w moich oczach urósł do miana najbardziej dojrzałego dokonania grupy i nawet jeżeli Mandylion to moment kiedy poruszenia i zauroczenia doznałem, to jednak do krążka powstałego w trzy lata później częściej obecnie powracam. Nie aspiruję jednakże do miana eksperta d/s twórczości The Gathering, gdyż od dawna już nie jestem na bieżąco z ich studyjnymi poczynaniami, a fascynacja z siłą wstrząsu sejsmicznego za sprawą Mandylion wzbudzona już w okolicach Souvenirs przygasła. Jednako etap Mandylion/Nightime Birds/How to Measure a Planet?/If Then Else ma dla rozwoju moich muzycznych fascynacji niebagatelne znaczenie, a i nie wykluczam iż działalność po 2003 roku nie przykuje mojej uwagi już wkrótce. Pomimo mało entuzjastycznego nastawienia do miękkiej barwy głosu Anneke i jej następczyni skuszę się do sprawdzenia, gdzie ewolucja zaprowadziła muzyków z kraju tysiąca odmian tulipanów, bo nie ulega dla mnie wątpliwości fakt, że to zawsze byli artyści posiadający ogromną wyobraźnię, spory talent i mentalną otwartość do przekraczanie granic.
P.S. Tekst powstał głównie na podstawie odsłuchów wersji podstawowej albumu, z pominięciem drugiego krążka. Działanie to było w pełni świadome, gdyż wychodzę od zawsze z założenia, iż jak w życiu co za dużo to i świnia nie zeżre. ;) Zarówno w codziennej egzystencji jak i w odniesieniu do omawianej muzycznej strawy mam na myśli głębszy sens tego bezpośredniego, a nawet wulgarnego stwierdzenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz