C+ mnie pewnego popołudnia
tą zaskakująco zgrabnie nakręconą i treściwą biografią poczęstowało. Historią
życia znanej i uznanej, choć niekoniecznie miłej i sympatycznej Niny Simone.
Jak się okazuje wielkiej divy soulu, przełomu lat 60 i 70-tych, która swą
karierę ze względu na amerykański rasizm, na Europie, a przede wszystkim
Francji oparła. Mnie niestety to nazwisko do seansu absolutnie nieznane było,
tym bardziej jej twórczość i mimo, że potężny wokal robi wrażenie, a muzyka ma
klasę, to nie moja jednak taka plumkająca bajeczka, zatem zrozumiała choć nie
w pełni usprawiedliwiona ma w temacie ignorancja. Mnie akurat w tym obrazie sama
postać przez wzgląd na jej psychiczne niezrównoważenie najbardziej zaintrygowała
i widać doskonale, że autorka scenariusza i reżyserka w jednej osobie, na ten
aspekt postawiła. Sportretowała tragiczną kobiecą personę głównie z okresu
dawno już przebrzmiałej popularności, zarówno z wyczuciem formy (muzyka w sceny
wpleciona) jak i z zachowaniem odpowiedniej merytorycznej precyzji i
psychologicznej głębi. Jestem mocno zaskoczony, że ten tytuł całkowicie bez
echa przeszedł i nawet, jeśli nie jest dziełem wyjątkowym, a tylko bardzo
sprawnym rzemieślniczych produktem, to zasługuje na większą promocje, bo ogląda
się go z niewymuszonym zaangażowaniem.
Przez wzgląd na aktorską biegłość całej obsady i przede wszystkim kapitalną
rolę Zoe Saldany, która nie bardzo pasując wizualnie do postaci, w kwestii
warsztatu dała sobie radę znakomicie. Jeśli masz człowieku wolne niedzielne
popołudnie, to usiądź wygodnie na kanapie, wcześniej zaparz sobie kawę i rozpakowując koniecznie paczkę czekoladowych wafelków, spędź ponad 90 minut z obiektywnie
dobrą muzyką i cholernie autodestrukcyjnym życiem Niny Simone.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz