Wypełnię teraz kilkanaście
linijek recyklingowymi oczywistościami, banałami czystej wody i nie będę odczuwał
przy tym zawstydzenia brakiem oryginalności, bo taki przedmiot rozważań, takie
okoliczności. :) Ażeby zebrać kilka refleksji bezpośrednio powiązanych z nowym
albumem Godsmack nie trzeba krążka katować dziesiątki razy, gdyż to ten rodzaj
mocnego rockowego uderzenia, które już od startu w łeb się wwierca skutecznie
swoim ponadprzeciętnie chwytliwym potencjałem. Dodatkowo styl znany już od
wielu lat, nie zmienia się ani o drobny detal, nic może poza tym faktem, że
Godsmack powraca lichy fizycznie (anoreksja zespołowa), lecz potężny brzmieniowo nie zaskakuje. Nie było chyba powodu już w założeniach, aby
spodziewać się niespodziewanego, bo niespodziewane tutaj nie ma racji bytu! Jest może nie na maksa, ale mocno przewidywalnie i do bólu przebojowo, a jednak
autentycznie i mimo że schematy itd. to są one zagrane tak, że żrą mówiąc ordynarnie i przekonują w pełni. Tyle, że When Legends Rise po szybkiej
eksploatacji, to tylko i wyłącznie płyta, która kapitalnie czas mi w podróży
uprzyjemnia, posiadając ten pierwiastek, który gdzieś pomiędzy punktem A i B w
drodze redukuje stresy i napięcia, pobudza i napędza, a świat spostrzegany
przez szybę, wszelka rzeczywistość mijana przybiera dużo bardziej słonecznego
połysku, tudzież energetycznego wymiaru. Wiem, nie mam zamiaru protestować - rozumiem
doskonale, że to żadna sztuka, nic ambitnego czy przełomowego. Zwykła, ale
kapitalnie przygotowana porcja nieobowiązującego grania, które wpadnie w ucho,
wbije banana na mordę i tak samo błyskawicznie zginie w natłoku rzeczy ciekawszych,
bo profilowanych na dłuższe rozkminianie. Tak to jest jednak, że trzeba być
dobrym ponad tą całą masę komercji w tej konwencji dość bezwstydnie wciskanej, gdzie świadomie się target dla kasy profiluje - wbrew pozorom też wiarygodnym, aby na sobie skupić blask fleszy. Sully Erna z ziomkami wie jak być doskonałym i godnym szacunku w swej rockowej prozaiczności, jak i posiada to coś, co nie pozwala (przynajmniej mnie) Godsmack złośliwej krytyce poddawać. To coś, to też dystans i poczucie humoru, które w klipie do
Bulletproof z przytupem pokazał wcielając się rewelacyjnie w kuzyna Salvatore Pasquale Giovani Macalese. Ja to
kupuję, ciesząc się, iż na chwilę chociaż młodzieńczy żar z lat 90tych w głębi czterdziestolatka
poczuje.
P.S. I nawet jak zagrają ckliwą balladę (a mogliby
sobie jej odmówić), to i tak taką, która te wszystkie pop rockowe popierdółki
ustawia po kątach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz