Film w którym przede
wszystkim się rozmawia, prowadzi dialog o rzeczach zwykłych, w dojrzałej i mocno nostalgicznej towarzyskiej atmosferze, jedząc kolację i popijając wino z
przyjaciółmi. Ludźmi w wieku co najmniej dojrzałym, którzy mimo że większość życia
mają już za sobą, to potrafią zachować optymistyczną postawę i cieszyć się tym,
co przez lata zbudowali - przynajmniej takie jest małżeństwo Toma i Gerri.
Szczęśliwe, bo troskliwe i wyrozumiałe, otaczające się bliskimi znajomymi, w
szczególności tymi, którym życie jednak nie ułożyło się tak dobrze i nie było dla nich
tak łaskawe. Ludźmi samotnymi, kamuflującymi niezaspokojoną potrzebę trwałego
związku i poczucia szczęścia. Im pomagają jak mogą, skupiając się na sobie, nie
tracąc jednak tym samym z oczu potrzeb otoczenia. Płynie sobie obraz Mike’a Leigh niespieszne, tak jak życie
głównych bohaterów, sącząc powoli najważniejsze prawdy życiowe. Te, które o
szczęściu decydują i sprawiają, że na starość można uniknąć totalnego
zgorzknienia i dokuczliwej frustracji. Niby nic się nie dzieje i film nie
zainteresuje pewnie typowego współczesnego widza, bo brak w nim nośnej dynamiki,
żadnej sensacji czy kontrowersji w nim nie uświadczymy. Ale jako niezwykle
mądra obyczajówka ma do zaoferowania zdecydowanie więcej od przeciętnego kina z
pompą, ale bez serca duszy i ważkiego przesłania. Tutaj ono wartościowe, bo nie
krzykliwe, tylko zwyczajne i bardzo praktyczne, szczególnie kiedy dla człowieka
zaczyna liczyć się spokój i stabilizacja. Czas leci, znikają lata za nami, tak
kolejny, kolejny, kolejny podobny rok za rokiem odpływa, znacząc swój ślad
naturalnie przewidywalnymi wydarzeniami. Oby!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz