Gorzko-zabawny o
przemijaniu, o końcu który przychodzi zbyt szybko, kiedy nawet się nie
obejrzymy. O przyzwyczajeniach, przywiązaniu i systematycznym oddalaniu,
paradoksalnie mimo codziennej bliskości. O tym co osiągnęliśmy i jak żyć u
schyłku, a może i kresu - bo za cholerę nie przewidzimy, kiedy on nastąpi. O
przesileniu i pustce, którą potrzeba wypełnić, by nadal w miarę cieszyć się oddychaniem! Z kapitalnym
Nicholsonem i całą toną świetnego aktorstwa w osobliwe postacie skrzętnie powtapianego. Po
obejrzeniu Schmidta, wcześniej Bezdroży i Spadkobierców, widzę wyraźnie jak
systematycznie Payne swój styl charakterystyczny, lecz niekoniecznie wyjątkowo
oryginalny rozwijał i jak takie produkcje jak About Schmidt zapowiadały to, co
w kolejnych filmach będzie ze zdwojoną siłą, już bez asekuracji, po prostu
podziwiane. Tutaj jeszcze sposób opowiadania jest dość chaotyczny, nie w pełni
spójny i wreszcie ponad większość obyczajówek nie tak błyskotliwy, chociaż przesłanie i
puenta jest dość wyraźna i bezdyskusyjnie głęboko wartościowa. To na pewno kino
bardzo dobre, ale zdecydowanie jeszcze niesięgające sarkastyczno-satyrycznego poziomu genialnej Nebraski
i teraz ostatnio nie gorszego od niej Pomniejszenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz